Faszyzm w głowie cz.1

10 cze 2018
Nadszedł czas na wyoutowanie się. Otóż, mam w głowie faszyzm. Ale po kolei.
Na początku ten post miał tytuł Anxiety i został zaczęty jakoś jesienią 2017. Wolałom wówczas określać to angielskim słowem, niż wprost mówić o stanach lękowych. Wcześniej, w kilku postach, określiłom to jako tchórzostwo. Szukając informacji w internecie na temat tego, z czym miałam problem, przeglądałom strony anglojęzyczne. Tam było słowo anxiety i opisy sytuacji znacznie bardziej pasujące do mnie niż to, co kojarzyłom ze słowem lęk.
Tchórzostwo ocaliło mnie tylko przed pochopnym zostaniem członkinią partii, której członkowie ujawnili się później z antyszczepionkizmem, turbosłowiaństwem i seksizmem.
Nie pozwalało mi przez pewien czas przyłączyć się do łódzkich rodzimowierców. Powstrzymało mnie przed manifowym afterparty, ale nie przed samą manifą. Nie zadziałało przed obchodami rocznicy rewolucji ani przed spacerem w obronie puszczy. Zaatakowało znowu przed wizytą u lekarza-orzecznika przed przyjęciem na studia, a przed rozmową kwalifikacyjną atakowało tylko to, co przed nią, już samego przebiegu nie. Zadziałało podczas rozmowy z dziewczyną koleżanki z pracy, prawdopodobnie dlatego, że nie znałom jej na tyle dobrze, by czuć się swobodnie, a jednocześnie nie tak obca, bym mogła pomyśleć Olać, już jej nie spotkam, mogę wyjść na idiotkę. Prawdopodobnie praca zmniejszyła nieco mój poziom lęku, narażając mnie na ciągły kontakt z ludźmi. Miałom spokój do pierwszego FnB. Wtedy mnie dopadło. Początek studiów i drugie FnB były dla mnie udane i bez anxiety, podobnie czarny wtorek. Kolejne FnB, czwarte, było gotowane u kogo innego, więc znów dopadła mnie anxiety, gdy tam szłom. Pojawiała się też czasami, gdy np. szukałom sali, w której są pierwsze zajęcia z danego przedmiotu.
Gdy pojechałom na manifestację do Poznania (opisane w poście 9 inspiracji - listopad) nic mi się nie działo, czułam się bardzo dobrze. A w maju taki wyjazd byłby ponad moje siły. 
Pod koniec grudnia 2017 anxiety pojawiło się znowu. Poszłom gotować z drugą grupą Food not Bombs! Przyszłom z przyjacielem, który jest z tamtej grupy, część członków znałam z widzenia, z niektórymi nawet raz czy dwa rozmawiałom. Było tam kilkanaście osób, głośno, pili alkohol, zainteresowali się nową w towarzystwie, pytali mnie skąd ja tu, ile mam lat, przyjaciel reklamował mnie jako super odważną, bo z nim poszłom na faszystów... no, zwracała na mnie uwagę duża grupa ludzi. Wystraszyłom się.
Kilka dni później umówiłyśmy się z koleżanką na naukę w bibliotece umedu, zarezerwowała nam pokój do cichej pracy. Nigdy tam (ani w pokoju, ani w bibliotece) wcześniej nie byłom i znów zaatakował mnie lęk, że coś pomieszam, w złe miejsce pójdę, czy coś nie wyjdzie. Zaproponowałom, żebyśmy spotkały się u mnie, moje mieszkanie jest po drodze od niej do biblioteki. W ten sposób wyeliminowałobym lęk. I już miało być dobrze... gdy okazało się, że koleżanka nie zdąży, ja mam tam pójść, odebrać klucz do pokoju zarezerwowanego na jej nazwisko i poczekać. Nie dość, że było to, czego się bałam, to jeszcze z zaskoczenia i dołożyło się to odebranie klucza.
Pojechałom, wchodzę do budynku biblioteki. Przede mną taki pulpit do wyszukiwania książek, czy są, czy wypożyczone. Wychodzi portier, staje za tym pulpitem na wprost mnie, pyta, w czym może pomóc.
Trochę się zdziwiłom. Myślałom, że przewija się tu dużo studentów i raczej nikt nie zwraca na nas uwagi. Pytanie tego mężczyzny wskazywało raczej, że nie powinno mnie tu być, że moja obecność jest czymś nieprzewidzianym. Mówię mu o zarezerwowanym pokoju. Słyszę, że na pierwszym piętrze mogę odebrać klucz i po prawej jest szatnia. Moja towarzyszka się z czymś takim nie spotkała, wchodząc, była zdziwiona, jak jej to powiedziałom, a bywała już w bibliotece. Może nie wyglądam na studentkę, może wyglądałom na onieśmielone i chciał pomóc (onieśmielając mnie jeszcze bardziej), może jedno i drugie. Nigdy potem ten mężczyzna do mnie nie podszedł, gdy przychodziłom do biblioteki.
Już dzień później poszłom na protest bez kłopotów i znałom tam dużą część ludzi, a potem poszłom do klubu z 6 osobami, z których 2 znałom przelotnie, z jedną się przyjaźnię, a trzy kobiety widziałom po raz pierwszy, choć wcześniej z nimi pisałom. I przez cały czas niby ludzie zwracali na mnie uwagę, bo w tak małej grupie nie da się inaczej. Grupa jednak była mała, nie zachowywała się w sposób niepokojący (choć też pili i rozmawiali głośno, ale może ich sposób bycia jest jakoś łagodniejszy), miejsce też było znajome. I tego samego dnia malowałom antyrasistowskie napisy z kodziarzami, których znam, ale i tak panika, bo spotykaliśmy się na akcję w obcym miejscu. Udaje się zauważyć więc jakieś prawidłowości. Następne dwie paniki były tego samego dnia. Za pierwszym razem, gdy szłom na gotowanie swojej grupy Food Not Bombs!, za drugim, gdy już wróciłom. Brat współlokatorki użył nazwy części rowerowej, nie mając na myśli tejże części rowerowej. Kolejny raz, manifa i mówienie przed ludźmi. 
Zaczęłom analizować, co mi się dzieje.
Boję się tego, co może pójść źle. Najczęściej zaczyna się, gdy idę gdzieś sama. Zwłaszcza gdy nie bywam w danym miejscu zbyt często. Jeszcze gorzej, gdy idę tam po raz pierwszy. Inny czynnik ryzyka to kontakt z ludźmi. Im więcej, tym gorzej. Jeśli da się go zamknąć w ramy dzień dobry, do widzenia i wyuczonych formułek, to jest okej. Trzeba dodać, że:
  • im większa grupa ludzi, tym gorzej;
  • im bardziej skomplikowane/nieprzewidywalne są interakcje z nimi, tym gorzej;
  • im mniej ich znam, tym gorzej;
  • im bardziej się mną interesują, tym gorzej;
  • im głośniej, bardziej zabawowo, mniej poważnie, mniej inkluzywnie (vide: żarty homofobiczne), tym gorzej;
  • im więcej alkoholu, tym gorzej;
  • im bardziej intymne tematy są poruszane, tym gorzej;
  • im większa szansa, że jeszcze spotkam tych ludzi, tym gorzej;
  • im bardziej obce miejsce, tym gorzej.
Pojawia się mnóstwo pytań o problemy, które mogą się pojawić. Co, jeśli tramwaje dziś nie jeżdżą? Jeśli zapomnę migawki? To pytanie jest akurat przydatne, dzięki niemu sprawdzam, czy mam migawkę i nie mogę jej zapomnieć. Jeśli się zgubisz? Mam niezłą orientację w terenie, więc po spojrzeniu na mapę w domu odtwarzam trasę. Jeśli pomyliłoś daty? Sprawdzam, czy na pewno nie pomyliłom.
Sprawdzenie nic nie daje. Martwię się nadal.
Jest też inna wersja. Co odpowiesz, gdy ktoś cię zapyta, czemu coś robisz? Czemu usiadłaś tu, a nie tam? I ja umiem na takie pytanie odpowiedzieć. Nigdy nie musiałom udzielać tych kilkuzdaniowych wyjaśnień. Zawsze się zastanawiam, czy nie zachowuję się dziwnie i czy ktoś zwraca na to uwagę. Kolejna wersja dotyczy niepewności, czy dobrze zrobiłom to, co zrobiłom. Czy posprzątałom dokładnie, czy zamknęłom drzwi, czy na pewno sprawdziłom, że nie ma drugiej strony w teście... Myśli tego rodzaju nie udaje mi się uciszyć, choć nie chcę ich myśleć. 
Zawsze może zdarzyć się coś.
Gdy czytałom Teatrzyk dwubiegunowy przedstawia na miłośćpo30, uderzyło mnie podobieństwo opisywanych stanów lękowych do tego, co odczuwam. Wcześniej nie chciałom uznawać tchórzostwa za realny problem.
Szukałom przyczyn. Znalazłom kilka czynników, które mogły na to wpłynąć. Znalazłom też jeden objaw.
Mam za niską samoocenę. Bezproblemowo wierzę komplementom, gdy ludzie chwalą moją inteligencję albo ewentualnie coś z nią mniej lub bardziej związanego. W to wierzę, włożyłom dużo pracy, miałom na starcie odpowiedni kapitał kulturowy, wypracowałom sobie odpowiednie cechy. Nie wierzę, gdy słyszę, że dobrze rysuję, że jestem dobrą osobą, że dobrze wyglądam, że jestem miła czy porządna, albo interesująca. Mój chłopak wie, że nie wierzę, jak mnie komplementuje. Inni ludzie nie wiedzą. Zresztą, ten związek moim zdaniem nie miał prawa się zacząć, bo nikt nie powinien był zwrócić na mnie uwagi.
Trochę nie rozumiem, czemu ludzie mnie cenią albo lubią. Czemu w ogóle myślą o mnie to, co myślą. Jakim cudem ja za dużo gadam i mam wrażenie, że wylewam z siebie informacje i poglądy, a ludzie... chcą więcej. Jesteś cicha, chciałbym poznać twoje zdanie na ten temat, może coś powiesz, słuchasz nas w ogóle, małomówna coś jesteś. A ja nie potrafię, bo już wydobyłam z siebie wszystko, co umiałam i nie było to moim zdaniem nic wartego uwagi. Jesteś dobrą osobą. Jeszcze nie umiem wystarczająco wiele, jeszcze nie umiem w fair trade i etyczną konsumpcję (ponieważ there is no ethical consumption under late capitalism), jeszcze nie wszystko rozumiem, jeszcze mówię klasistowskie rzeczy, jeszcze pamiętam czasy bycia prawaczką...
Leczenie nie wchodziło w grę. Za bardzo się go bałom. Radzenie sobie z problemami psychicznymi domowymi sposobami to nie jest najlepszy pomysł, ale wówczas tak sobie radziłom. Jestem idealnym przykładem, że wyjście do ludzi, pobieganie, pozytywne nastawienie, wzięcie się w garść czy medytacja NIE są wystarczającym orężem w walce z problemami psychicznymi. 
Pomagały mi modlitwa i medytacja. Podobnie słowa zapamiętane z Awesty, yatha ahu vairyo, ashem vohu... Chciałom, żeby mój sposób modlitwy był jak najczystszy od innych religii, żeby cała moja wiara była jak najbardziej natywna.  Potrzebuję jednak naleciałości zaratusztrianizmu, a to mnie ma być dobrze z religią.
Zamierzałom też wpłynąć na sytuację za pomocą pozytywnych informacji.
Kontrolowałom przeglądane wiadomości. Mam zaobserwowane Pink News i większości rzeczy tam nie czytam. Nie mam ochoty na informacje o kolejnych morderstwach transpłciowych kobiet, których to morderstw jest niesamowicie dużo, na informacje o kolejnych osobach LGBTQI+ prześladowanych w wielu krajach, szukających azylu w innych krajach i mających problem z udowodnieniem swojej orientacji czy tożsamości płciowej. Mam dość wieści o osobach odsyłanych do niebezpiecznych krajów, o prawach przeciwnych nam, o religijnych autorytetach, o terapii orientacji, nawet historię trudno mi znieść... To mi w niczym nie pomoże. Nie czytam komentarzy z wyjątkiem miejsc, gdzie nie ma trudnych tematów, oraz miejsc ze sprawdzoną moderacją. U siebie też banuję bez zastanowienia. Aż dwie osoby zbanowałom dla świętego spokoju. Zanim ograniczyłom newsy, zdarzyło się, że miałom załamkę, przez sprawę morderstwa Nhaveena.
Powoli docierało do mnie, że jest jakiś problem.
Jesienią 2017 było coraz lepiej. Miałom kilka osób, które lubią mnie i które zapewniają mi taką safe space w internecie. Nie znam części z nich na żywo. A można popisać i o politycznych rzeczach, o biologii, testach osobowości (moje guilty pleasure), o feminizmie i historii. Safe space na żywo jest mniejsze i węższe, spędzam jednak coraz więcej czasu wśród swoich. Mimo to i tak poszło źle, ale będzie to w następnej części.
Jeśli sądzisz, że masz podobną sytuację, poszukaj profesjonalnej pomocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz