Bullet journal - 4

21 cze 2018
Czwarty wpis o bullet journalu pojawia się, choć ja już nie prowadzę bullet journala.
Mam za to dziennik, bullet journal pisany przez jakiś czas i zostawiony, notatki ze studiów i wszystko inne.

Nauka

Przygotowanie

Na początek przejrzałom sobie plan na stronie uczelni i otworzyłam excela. W tymże excelu nakreśliłam tabelkę od października do lutego. W pierwszej kolumnie był miesiąc (tak, przez 31 wierszy powtarzało się słowo październik), w drugiej numer dnia, w trzeciej pojawiał się dzień tygodnia, a w czwartej był zaznaczony na czerwono początek sesji, na żółto dzień, gdy mam się do niej zacząć uczyć, zaś na zielono – dni wolne inne niż weekendy.
Mając plan, mogłom poszczególne przedmioty przypisać kolejnym kolumnom i zaznaczyć, kiedy jest każdy wykład i ćwiczenie z każdego przedmiotu. Cały I semestr. Pierwsze przepisywanie zajęło ok. godziny, ale plan był jeszcze niepełny i musiałam dopisywać kolejne przedmioty. Trochę bez sensu.
Przygotowałom zeszyt A4 na 5 przedmiotów, zeszyt A4, jaki zażyczyła sobie wykładowczyni od biologii medycznej i duży gładki do histologii. Miałom też piękne kartki z nazwą uczelni i zeszyt od nich. 
Z rzeczy piśmienniczych miałom czterokolorowe długopisy, zakreślacze, karteczki samoprzylepne, kredki i mazaki. Kredki i ołówek przydawały się na ćwiczeniach z biologii medycznej i histologii. Czterokolorowe długopisy to must-have na wykłady, pozwala pooddzielać różne zapiski. 

Jak się uczyć?

Oczywiście, inaczej niż w szkole.
Nauka do sesji zaczynała się wraz z przerwą świąteczną, a nawet dzień wcześniej. Miałom rozpisane, którego dnia powtarzać który wykład, laborkę czy dział. Podobnie jak w szkole przed maturą. Uczyłom się głównie ze zdjęć slajdów z wykładów i książek, trochę mniej z własnych notatek. 
Na górze każdej strony piszę datę, nazwę przedmiotu, numer wykładu lub ćwiczenia i, jeśli mogę, też jego tytuł. To jest na czarno, bo ważne.
Zwykłe notatki są na niebiesko. Miana anatomiczne są na zielono, a ich angielskie tłumaczenie – na czerwono (K. piszczelowa Tibia). Przy biologii medycznej polskie nazwy gatunków są zielone, a łacińskie – niebieskie (Bieluń dziędzierzawa Datura stramonium), by ten język miał inny kolor niż angielski, więc zwykłe notatki z biomedu są czarne.
Na początku uczyłom się po prostu czytając; podręczniki, notatki z wykładów i ćwiczeń, materiały z poprzednich lat. Potem – przepisując wiele mian do zeszytów, robiąc rysunki, choćby przepony i serca. Okazało się, że można tak powtarzać, ale nie się uczyć. Taki zwykły splot ramienny jest zbyt skomplikowany, by bez rozplanowania, co potrzeba, móc jakoś dobrze przedstawić najważniejsze rzeczy. A w ogóle się nie mieści na kartce. Notatka o nim robiła się więc zbyt poplątana i niewyraźna. Będąc na anatomii przy kończynie górnej, a na histologii przy tkankach łącznych przeniosłom się z notowaniem na komputer, by móc zmienić notatki w każdej chwili, zachowując ich przejrzystość. Okazało się, że informacji do zapamiętania jest za dużo i nie zdążyłobym wszystkiego sobie napisać w ciągu tygodnia, jaki miałom na tkankę łączną. Wróciłom więc do czytania i rozrysowywałom tylko sprawy naprawdę bardzo tego potrzebujące. Bardzo często uczyłom się w bibliotece, w oddzielnym pokoju do nauki. W domu... zawsze można łatwo zająć się czymś innym, gdy masz się uczyć.
Jakiś czas przed tą zmianą zaczęłom robić zdjęcia slajdów na wykładach. Bardzo technologicznie jak na mnie. Nadal trochę notuję, dopisuję rzeczy, których nie ma na slajdach. Na święta dostałom powerbank, by nie musieć ciągle siadać obok gniazdka. Wcześniej czasami musiałom nawet oddalić się od znajomych, by robić zdjęcia.
Okazuje się, że podczas studiów niezbędne są google maps. To ważniejsze niż wszystkie zeszyty i inne temu podobne rzeczy.

Bullet journal

Na bullet journal kupiłom nowy zeszyt. Ma bardzo ładną okładkę, format nieco mniejszy od zeszytowego i kartki w kropki, klasycznie. 
Na pierwszą stronę dałom kontakt do mnie i legendę. Kolory zostały rozdzielone po zrobieniu zdjęcia. Niebieski to nauka, zielony to obowiązki (zajęcia na uczelni, działalność innego rodzaju), czerwony to blog. 
Plan tygodnia miał być co miesiąc, bo często się zmienia. Tak wygląda wersja na październik. Potem ciągle używałom wersji na stronie uczelni, bo w sumie nawet na miesiąc nie było sensu tego rysować. Przy każdym dniu pisałom, jakie mam zajęcia. W styczniu dopiero zrobiłom następną rozpiskę tygodniową, na jednej stronie.
Podobnie istniał plan miesiąca, z fazami księżyca i wydarzeniami (np. protesty, wizyty u lekarza, miesięcznice, daty akcji...). Na następnej stronie umieszczałom habit tracker na dany miesiąc. Ponieważ tracker zajmuje pół strony, dzieląc ją wzdłuż, resztę przeznaczałam na notowanie rzeczy do zrobienia w tym miesiącu, bez przypisanej daty. To akurat jest dokładnie takie samo, jak w poprzednich dziennikach.
Plan jednego dnia miał godziny i miejsce na trzy rzeczy, za które jestem tego dnia wdzięczne.
Na pewien czas zarzuciłom prowadzenie bullet journala i testowałom malutki kalendarzyk studencki. Nie sprawdził się. Nakłonił mnie jednak do uproszczenia planu dnia. Zniknęła rozpiska godzin i dzień się zmniejszył. W pewnym momencie tydzień zaczął mieścić się na jednej stronie i dobrze mi było z tym. 

Dziennik

Gdy mój stan psychiczny się pogorszył, założyłom dziennik. Zapisywałom w nim, kiedy chcę się zabić, jaki mam nastrój i takie rzeczy. Dokładnie opisywałom, co robię i jak się czuję.
Był prowadzony w pierwszym zeszycie, jaki wpadł mi w ręce, więc jest brzydki i się nim nie pochwalę. W zeszycie w kratkę, z jakimiś żółtoniebieskimi kwiatami na okładce. Następny zacznę prowadzić w czymś ładnym, bo jest dla mnie ważny.
Nie wiem, czy jest w nim coś ciekawego.
Opisywałom swoje aktywności, swój nastrój, brane leki. 
Przy prowadzeniu dziennika ważna jest chyba tylko systematyczność.
Nie wiem, czy on mi coś pomógł. W szpitalu czytała go psycholożka, by stwierdzić, że czuję głównie gniew, którego nie wyrażam. Dla niej to było może jakieś pomocne narzędzie.
Jeszcze przed hospitalizacją, przeglądając kolejne strony, zauważyłom, kiedy czuję lęk, w jakich sytuacjach. Kiedy panikuję. O jakiej porze dnia, w które dni tygodnia, w jakich okolicznościach. Miałom wiedzę, której nie umiałom użyć.
Chyba nauczyłom się nazywać swoje emocje. Pisząc ciągle jestem smutne, jestem złe, jestem rozżalone, zawiedzione, puste w środku, rozpadam się. Umiem już to nazwać. Ba, umiem na to już zwracać uwagę. Pomagało mi to trochę uporządkować myśli i dojść do tego, co zrobić z niektórymi kłopotami.
Moja nauka do następnej sesji nie była w żaden sposób rozplanowana, bo życie mi się rozjebało. Mam nadzieję, że już mi się nie rozjebie i będę mogło normalnie podchodzić do wszystkich swoich spraw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz