Make-up doesn't have gender cz.1

17 sie 2017
Umalowany mężczyzna, makijaż męski, gender, płeć
Fot. Michael Monroe, źródło
Przed pewną lekcją obgadywałam z jedną dziewczyną przystojnych celebrytów. Rozmawiałyśmy o niemieckim aktorze wyglądającym zupełnie jak bohater pewnej powieści i o mojej miłości do blondynów. Zadzwonił dzwonek. Miała mi wysłać jego nazwisko. Ja jej miałam wysłać nazwiska tych blondynów. I zdjęcia.
Na lekcjach katolicyzmu siedziałam z tyłu. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam wysyłać jej na facebooku zdjęcia. Tymczasem ona wysłała mi SMS z nazwiskiem. Tom Gramenz, sobowtór Felixa Polona. Bardzo ładny mężczyzna (albo chłopiec, niby rocznik 1991, ale nie wygląda). Wymieniłyśmy się uwagami, ale na pytanie, czy mam przez niego trzepoczące nastoletnie serduszko (sic!), odpowiedziałam, że bardziej na mnie tak działa Michael Monroe.
– Cooooooo?!!!
Odpisałam, że ma go na fb. Napisała trzy SMS-y.
– Bo jak go wpisuję, to wyskakuje jakiś umalowany wokalista...
– To ten?
– To nie ten, prawda?!!!
Przydałoby się w końcu odpisać.
– ...to ten.
– ...
Wysłałyśmy jeszcze parę wiadomości, skończyła się lekcja, porozmawiałyśmy jeszcze chwilę o wyglądzie Monroe. Jak może mi się podobać transwestyta? Poszłam do naszej wspólnej koleżanki z innej klasy, nazwijmy ją Otaku. Otaku jest mądrzejsza od nas obu. Tak w dużym skrócie: jak Otaku powiedziała, że popiera akcję, którą ja uważałam za głupią, dostałam mindfucka. Otaku jest zbyt inteligentna, więc to, co popiera, nie może być głupie. Sprawdziłam, o co dokładnie chodzi. Miało być głupie. Aż mnie zabolało, że to nie było głupie. Jak Otaku coś mówi, to jej wierzysz na słowo, i tak ma rację. Nie próbuj się z nią spierać czy podważać tego, co mówi.
Odpowiedź Otaku na moją opowieść:
Czy kobieta lub mężczyzna powinni się malować? makijaż, płeć
Mnie makijaż tego wokalisty nie przeszkadza. Nawet podoba mi się. A zwykle makijaż mi się nie podoba, no, ale na tym człowieku podobałoby mi się chyba wszystko. I na tym mogłyby się kończyć rozważania o makijażu Michaela Monroe.
Niestety, nie kończą się na tym. W naszej kulturze makijażowi przypisuje się znaczenie. Wszystkie kultury tak robią, w każdym społeczeństwie wygląd jest sposobem komunikacji. U nas jednak pojawia się problem niezgodności. Od dawna nie żyjemy w małej społeczności zamkniętych umysłów, myślących w ten sam sposób. Dlatego odczytywanie przekazu w formie makijażu się nie udaje, widzimy inną treść, niż przekazuje osoba z twarzą pomalowaną lub nie. 

Makijaż jest rzeczą. Problem z umalowanym mężczyzną pokazuje jak bardzo zideologizowaną rzeczą. A ja nie lubię całej kulturalnej otoczki nakładania pewnych substancji na twarz. Nie znoszę dyskusji o makijażu, nie lubię, jak ten temat pojawia się na blogach, bo celebrytka wstawiła zdjęcie #nomakeup, nie chcę go widzieć wokół siebie. I piszę ten durny post, gdyż ten temat jednak jest ważny
Nie maluję się. Powodów jest kilka. Pierwszy jest taki, że nie uważam tego za nic potrzebnego. Potrzebne są mi mydło, szampon, bardzo wiele rzeczy. Sprawiają, że jestem czysta i wydaję się sobie ładna. Makijaż jest ozdobą. Noszę wiele ozdób. Mam bransoletki, wisiorki, pierścionki, wianki, apaszki i przypinki. Zwykle nie zakładam wszystkich naraz. Makijaż nie jest ozdobą, którą chciałabym wśród nich widzieć. Nie pasuje do mojej wizji stylu. Nie pasują do niej też kolczyki. I co z tego? To tylko ozdoby. 
Makijaż mi się podoba. Na Michaelu Monroe. Na takiej jednej Basi, która zawsze ma podkład na bladej twarzy i ciemną szminkę. Na Brynji Jónbjarnardóttir, islandzkiej modelce, którą uwielbiam tak bardzo, że nauczyłam się jej nazwiska na pamięć. Na wielu ludziach mi się podoba. Jednak, gdy patrzę na swoją twarz, nie mam pomysłu, co by z nią zrobić. Wiem, że mogę pomalować usta, ale usta teraz są fajne, nie wiem, na jaki kolor je pomalować, żeby były ładniejsze, w ogóle wydaje mi się, że moja twarz pomalowana nie będzie ładniejsza. Mam wrażenie, że moja twarz to jedna z tych, na których makijaż by mi się nie podobał. Takie też przecież istnieją. Np. pomyślę o Rutgerze Hauerze z makijażem i jestem na nie, a jednak był wśród wysłanych na lekcji ludzi. Nie oznacza to, że moja twarz jest idealna, a twarze piękne w makijażu są nieidealne. Makijaż nie naprawia nieidealnych twarzy. 
Trzeci powód to czas. Na malowanie się trzeba poświęcić czas. Co zrobić – nałożyć podkład, czy poczytać książkę, pomalować oczy, czy nie spieszyć się przy jedzeniu śniadania? Muszę też przyznać, że nie umiem się malować. Ten post miałby więcej sensu, gdybym umiała, wtedy miałabym bardziej realny wybór między malowaniem się i niemalowaniem się. Na dodatek, lubię deszcz. Nieco odstrasza od makijażu konieczność unikania go. Oczy ci się rozmażą i jesteś pandą. Za to lakier do paznokci się nie rozmaże, więc go używam. I lubię patrzeć na takie dłonie.

Napisałam, że nie do końca lubię nadawanie ideologicznego znaczenia makijażowi. Nie podoba mi się, gdy jedna osoba się maluje, a druga lepiej od niej wie, co tamta chce przekazać. Nie uważam też, by makijaż był dobrym sposobem komunikacji niewerbalnej. Z tego powodu staram się nie nadawać decyzji o niemalowaniu się znaczenia innego niż estetyczne. Jednak to robię. 
Żyjemy w świecie, gdzie o wartości kobiety wciąż decyduje jej wygląd. Najłatwiej ją zdyskredytować, komentując jej wygląd. Jeśli jest brzydka, nie ma prawa istnieć, nie ma prawa się odzywać, bo przecież jest brzydka, bo przecież nikt jej nie chciał, bo ma syndrom niedopchnięcia, a Pawłowicz niech spróbuje seksu. Jeśli jest ładna, również jest źle – przecież co taki pustak może wiedzieć, skoro ma czas dbać o siebie, to nie może mieć czasu myśleć... A w ogóle, wolicie brzydką i mądrą czy głupią i ładną? Bo oczywiście, te cechy zawsze są tak łączone. Paradoks – bywa, że jestem za brzydka, by móc być traktowana jak człowiek, bywa, że jestem za ładna, by być traktowana jak człowiek. Paradoks 2: im bardziej w internecie ukrywasz twarz, tym częściej czytasz o swoim wyglądzie.
Bycie atrakcyjną lub nie nie jest osiągane przez wygląd, jaki mamy tak po prostu; naturalność nie jest uznawana za atrakcyjną. Nawet gdy nagle chwali się naturalne piękno – przykładem naturalności jest makijaż typu nude. To delikatny makijaż w kolorach beżowym i podobnych, głównie ukrywa niedoskonałości cery, podkreśla rysy twarzy konturowaniem czy czymś innym, ale pozostaje niewidoczny.
Istnieje pewna presja na kobiety, by spełniły normy atrakcyjności, by się po prostu umalowały. Odstrasza mnie to od makijażu. 
Mój brak makijażu jest sprzeciwem wobec narzucanych norm, które musimy spełnić, żeby mieć jakąś wartość. Z tego samego powodu nie noszę wysokich obcasów*.

Denerwuje mnie temat makijażu

Wszystkie opcje w tej dyskusji są zajęte. Jest obóz zwolenników i obóz przeciwników malowania się. Ja zaś nie mogę stanąć po żadnej ze stron. Obie mają głupie argumenty.

Zwolennicy makijażu

Ci na kobiety bez makijażu mówią zaniedbane. Mam czyste, uczesane włosy, czyste ciało, umyte zęby, zawsze noszę wyprane ubrania, używam regularnie dezodorantu, obcinam i czyszczę paznokcie, robię wszystko, co trzeba do bycia zadbaną. Znam zaś osoby, które się malują i nie myją zębów. Są zadbane, a ja nie. Explain me this shit. Explain me that shit.**
Niektórzy mówią, że powinnam się malować. Bo nie będę się im podobać, jeśli nie będę nieumalowana. Bo tak. 
make-up, czy kobieta powinna nosić makijaż, płeć, seksizm, kobiecość
Logika tych wypowiedzi jest piękna. Byłam zdziwiona, że nie każdy żyje jak ja, ZAWSZE tak jest, choć to sprawa subiektywna i to, co dla mnie piękne, nie musi być piękne dla wszystkich. Kobiety powinny się malować, bo ja tak uważam. I to jeszcze odpowiedzi mają być bez jadu! Nie mówcie też autorce, że jest inaczej niż myśli! Oczywiście, nikomu nic nie narzucam! Tu jest wszystko, co trzeba, by rozpoznać oszołoma:
  • udawanie zdziwienia, że nie wszyscy są tacy sami;
  • niechęć do usłyszenia innego zdania lub lęk przed tym (?);
  • pisanie zawsze, nigdy, co kto powinien, najlepiej wielkimi literami.
Nie jestem na świecie po to, by się wszystkim podobać. W kwestii ozdabiania mojego ciała nie ma niczego, co powinnam. Wszystko mogę, trochę mniej jest rzeczy, które chcę. 
Niektóre kobiety bez makijażu nie czują się sobą. Czujecie to? Wstaje taka z łóżka, patrzy w lustro, widzi obcą osobę, nakłada makijaż i wreszcie czuje, że ta naprzeciwko to jednak ona sama. To one się czepiają niemalujących się.
Te kobiety dziwią się, że nie mam psychicznie problemu z pokazaniem swojej twarzy. To często te same, którym żal tych zniewolonych muzułmanek zakrywających twarz. Jak to? Nie odsłaniać swoich twarzy, zasłaniać je materiałem? Odsłaniać swoją twarz, nie zasłaniać jej makijażem? To tak można? Zarówno zasłanianie twarzy materiałem, malowanie jej jak i zostawienie jej, jaka jest, jest całkiem porządnym rozwiązaniem. Oczywiście, jeżeli to właścicielka twarzy decyduje.
* Wysokie obcasy nie są dobre dla kręgosłupa, nie są wygodne, ale powodują, że sylwetka wygląda inaczej. Nogi się wydłużają, a pośladki podnoszą. Kojarzy się to z seksem i w tym świetle niepokojące jest, że dress code wymaga od mężczyzny eleganckiego ubrania ukrywającego seksualność, a od kobiety – eleganckiego ubrania podkreślającego atrakcyjność seksualną. Z tego powodu mężczyzna wygląda poważnie, a kobieta nadal np. na konferencji naukowej jest jak ozdoba. Jeszcze straszniejsze jest wymaganie od sekretarek i kelnerek, by nosiły takie buty w pracy. Ich praca przecież nie ma związku z seksem i nie można wymagać od nich ubioru atrakcyjnego seksualnie. Lady Pasztet w tekście Szpilki i krew pisze o takich sytuacjach.
** Źródło shitu, który trzeba wyjaśnić.
Część druga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz