Wszystko jest na miejscu cz.1

12 lip 2018
psychiatria, historia, Morel, Spencer, Galton, Darwin, eugenika,
Czytałom sobie o historii psychiatrii. Witalizm, nihilizm terapeutyczny, rewolucja psychoanalityczna, wprowadzenie barbituranów do leczenia i wydanie książki Wydanie zniszczeniu istot niewartych życia.
Być może pomyśleliście, że coś jest nie tak z tym tytułem, że jest jakby nie na miejscu, że może taka książka nawet i powstała, ale co ona ma wspólnego z historią psychiatrii? Na początku samo bym miało takie wątpliwości.
Dla mnie wszystko jednak było na miejscu. W historii psychiatrii i w historii człowieka była to książka jak najbardziej na miejscu.

Początki

Soran z Efezu poświęcił (98-138 p.n.e.) był jednym z głównym przedstawicieli szkoły metodyków. W De morbis acutis poświęcił aż dwa rozdziały temu, co dziś uznajemy za psychiatrię. Był też prekursorem ginekologii, położnictwa i pediatrii, jego dzieła miały olbrzymie znaczenie dla tych nauk. Miał wziernik pochwowy z lustrem i zalecał używanie krzesła porodowego, rozwinął też naukę o obrocie położniczym. To specjalny obrót płodu, który jest niewłaściwie ułożony. Interesowały go też wskazania do przerwania ciąży.
Miał bardzo dobre podejście do chorych psychicznie.
Bardzo dobre znaczy, że uważał, że powinniśmy mieć dobre warunki. Wskazywał na to, że potrzeba pomieszczeń jasnych i przewiewnych, przymus należy stosować w ostateczności; jeśli pacjenta/kę/ trzeba związać, powinno się uniknąć uszkodzenia jego/jej ciała. Uważał, że żeby wyleczyć pacjenta/kę trzeba umieścić go/ją/ w spokojnym środowisku, zachęcać do czytania, dyskusji i różnych aktywności.
Niestety, uważał, że nie jest wskazane nie zgadzać się z chorą osobą, gdy opowiada treści psychotyczne.
Co to oznacza?
W szpitalu psychiatrycznym jest biblioteczka, zachęca się do różnych aktywności, czytania, malowania czy innej twórczości, pacjent(k)om związanym fizycznie nie dzieje się krzywda, a naprawdę owe dwie osoby, które za mojego pobytu związali, musiały się postarać, żeby personel się na to zdecydował. To przetrwało.
Już jednak nie zgadzamy się z pacjent(k)ami. Jeśli opowiadają swoje urojenia, lekarz/rka ma za zadanie wysłuchać tego, ale nie udawać, że się z tym zgadza. Wcześniej przez wiele lat było zupełnie inaczej.
Aulus Cornelius Celsus chorym psychicznie zalecał masaże, gimnastykę i otoczenie życzliwymi ludźmi. Znał tylko kilka chorób: długotrwałą psychozę, melancholię i zapalenie mózgu.
Trudno spodziewać się więcej, gdyż... nie był lekarzem. Napisał coś w rodzaju encyklopedii, jej tomy opisywały prawdopodobnie medycynę, rolnictwo, prawo, retorykę i sztukę wojenną. Prawdopodobnie, bo przetrwała tylko część o medycynie.
Trudno spodziewać się więcej, ale i tak mnie zawiódł. Oprócz tego dość przyjaznego podejścia do chorych psychicznie, miał też takie... jak z horrorów. Oczywiście, zalecał takie rzeczy tylko w razie, gdy pacjent(ka) jest niebezpieczne/y/a lub opiera się leczeniu. Mimo to głodzenie, wiązanie i chłosta chorych zostały znacznie lepiej zapamiętane niż bardziej przyjemne zalecenia, to one w przyszłości miały nadać ton opiece nad chorymi.
Co ciekawe, ten encyklopedysta opisał też podstawowe objawy zapalenia.
Aretaios z Kapadocji (ja za podręcznikiem Bilikiewicza piszę Aretaios, w wikipedii jest Areteusz) świetnie opisywał objawy chorób. Jego opisy zaburzeń nastroju mogłyby być współczesne. Galen zaś wyszedł z założenia, że choroby umysłu to choroby tak naprawdę ciała, więc można i trzeba leczyć ciało, by je pokonać. Był pierwszym, który tak twierdził, trzeba mu więc pogratulować – inaczej być może nie wprowadzilibyśmy farmakoterapii i elektrowstrząsów, które działają przecież na ciało, choć leczą umysł.
Potem jednak nastąpił zwrot ku metafizyce. Antyczną wiedzę o metodach leczenia chorych psychicznie zachowali muzułmanie, w chrześcijańskiej Europie było z nią znacznie gorzej.
Chorych traktowano tak nieludzko, że św. Jan Boży, którego posądzono o postradanie zmysłów, po wyjściu ze szpitala zajął się opieką nad chorymi, by nie musieli aż tak cierpieć pod pretekstem leczenia. Dołączyli do niego inni, takie były początki zakonu bonifratrów. Do dziś zakonnicy opiekują się chorymi psychicznie.
Jak donosił członek Izby Gmin z pewnego okręgu irlandzkiego w 1817 roku, obłąkanego wieśniaka wsadzano do wykopanej na środku chaty jamy przykrytej kratą. Chory nie mógł się nawet wyprostować. Nieszczęśnik dostawał jedzenie i tam spędzał resztę życia. Przynajmniej nie mógł nikomu zagrozić, jeśli był agresywny. Opiekę choremu zapewniała rodzina, nie społeczeństwo, w żadnym kraju poza Anglią osoby obłąkanej nie można było wygnać z rodzinnej wioski. Spokojnym chorym nic się nie działo, niespokojnych lub sprawiających kłopot przykuwano łańcuchami do ściany w stajni lub osobnej izbie. W przytułkach angielskich przywiązywano ich do słupów, a odwiedzający przytułek mogli się z chorego naśmiewać, jeśli chcieli. 

Medykalizacja

Byliśmy tak okropnie traktowani aż do Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Przyniosła hasła wolność, równość, braterstwo oraz uwolnienie chorych z łańcuchów. Psychiatria stała się medycyną, chciano leczyć chorych psychicznie, jak wszystkich innych... Mogłoby się wydawać, że już będzie dobrze. Zmiany nie zaszły od razu i nie wszędzie dość szybko dotarły, dlatego jeszcze w tym 1817 było okropnie dla wielu chorych.
Zresztą, jeszcze w 1860 na wsiach uznawano, że chory przynosi wstyd rodzinie i dlatego nie może trafić do zakładu psychiatrycznego. Jednak, jak widzicie, pojawiły się takie zakłady. Lekarze niewiele mogli tam zrobić. Na przełomie wieków XIX i XX psychiatria była traktowana przez środowisko lekarzy niewiele lepiej niż medycyna uzdrowiskowa i homeopatia, a wiele szpitali było zwykłymi przechowalniami chorych (podobnie jak mój szpital sto lat później...). Pod koniec XIX wieku na najlepszym poziomie była psychiatria niemiecka. Na cześć Niemca nazwany jest objaw Bergera we wczesnej fazie kiły układu nerwowego i to Niemiec napisał O fizjologicznym niedorozwoju umysłowym kobiety.
Jak przeczytaliście niemiecka, to pewnie zrozumieliście, że choć mogłoby się wydawać, że już będzie dobrze, to wcale nie będzie.
Mordowanie chorych psychicznie jeszcze przed nami. Teraz już będzie naukowo, legalnie, w białych rękawiczkach.

De la formation des types dans les variétés dégénérées

Przedstawiam, Bénédict Morel, francuski psychiatra, który żył w latach 1809-1873. Nie napisał wspomnianej na początku książki. Stworzył za to kierunek etiologiczny.
Według Morela choroby psychiczne brały się z dziedzicznego zwyrodnienia psychicznego. Oznaczało to, że jeśli dziecko jest chore, to rodzice mają geny zwyrodnienia psychicznego, ale nie uwidaczniają się one w fenotypie, bo to zwyrodnienie jest za słabe.
Morel oczywiście by to opisał znacznie prościej: powtarzają się cechy patologii organicznej występującej w kilku poprzednich pokoleniach. Teorię degeneracji sformułował w 1857 wstrząśnięty narastającą plagą porażenia postępującego, padaczki, samobójstw i przestępczości w Europie. Przyglądał się więc swoim pacjent(k)om i doszedł do wniosku, że fizycznie też się różnią od reszty ludzi. Niektórzy mieli powiększoną tarczycę (skutek niedoboru jodu, który spowodował ich upośledzenie umysłowe), inni szczególne rysy twarzy (pewnie zespół Downa). Pierwotną przyczyną degeneracji mógł być alkoholizm, swoboda obyczajów w slumsach, nabyte cechy przechodziły do komórek płciowych osoby, w następnych pokoleniach się nasilały.
Na pierwszy rzut oka jego teoria wydaje się prawdziwa za wyjątkiem może dziedziczenia cech nabytych. I w niektórych przypadkach rzeczywiście jest, ale:
  • środowisko też ma swój wpływ na zdrowie psychiczne, nie wszystkie choroby pojawiają się pod wpływem złych genów; 
  • istnieją mutacje, co oznacza, że przodkowie osoby z jakimiś nieprzystosowawczymi genami nie muszą mieć tych genów; 
  • stygmatyzacja chorób psychicznych poszła za daleko.
Całkowicie wpisywało się to jednak w ówczesne poglądy.

The Eugenics College of Kantsaywhere

W 1859 wydano O powstawaniu gatunków, a w 1883, krótko po śmierci Darwina, ukazują się Dociekania o ludzkich zdolnościach oraz ich rozwoju.
Pierwsze opisywało dobór naturalny, drugie dobór nienaturalny. Francis Galton przedstawił strategię ulepszenia człowieka. Wystarczało rozmnażać najlepiej przystosowanych ludzi.
Galton dostrzegł, że pomiędzy 605 znaczącymi postaciami żyjącymi w latach 1453-1853 zachodziły 102 więzi pokrewieństwa. Co z tego wynikało?
Właściwie zupełnie nic, powiedzielibyśmy dziś. 
Galton zaś obliczył, że jeśli wybitny człowiek ma syna, to szansa, że syn będzie wybitny, jest jak jeden do dwunastu. W przypadku syna losowej osoby jest to szansa jak jeden do trzech tysięcy. Oczywiście, wziął pod uwagę, że dziecko wybitnej osoby ma lepsze możliwości się kształcić, ale... ech, nie wiem. Ja i Mukherjee uznajemy, że trawił go silny, nieznany niepokój, niepozwalający przyznać, że wiele zawdzięczał sytuacji swojej rodziny. Mogła to być za trudna myśl dla kogoś wychowanego w tak podzielonym klasowo społeczeństwie. W tych czasach elity przeżywały wstrząs za wstrząsem, zaledwie w 1867 robotnicy wywalczyli sobie prawo głosu.
Galton odkrył regresję do średniej i nie zgodził się z upowszechniającymi się wiadomościami odkrytymi przez Mendla. Gdy jednak trzeba było się pogodzić z prawami Mendla, przestał się interesować tym, jak działa dziedziczenie. Skupił się na tym, co można z nim zrobić. Dlatego w 1904 roku na odczycie w London School of Economics przedstawił eugenikę jak nową religię (porównanie za Galtonem). Miała ona na celu przyspieszenie doboru istot przystosowanych względem nieprzystosowanych. Uczony proponował niemalże hodowlę ludzi, jak bassetów, o których czytał, gdy badał dziedziczność. Trzech obecnych naukowców wypowiedziało swe zdanie, kolejno psychiatra, biolog, genetyk.
Henry Maudsley jako pierwszy zakwestionował założenia, na których oparł się Galton. Badał historie rodzinne pacjentów/ek. Schizofrenicy mieli zdrowych rodziców. Rodzice, a tym bardziej pięciu braci, Szekspira niczym nie błysnęli, choć niby powinni. Newton był chorowity. Herbert Spencer, który gadał o przetrwaniu najlepiej przystosowanych, dużą część życia spędził zmagając się z chorobami. Był prawdopodobnie hipochondrykiem, przyczyny jego złego stanu nie udało się ustalić.
Darwin miał depresję, a Galton nie skończył matematyki z powodu załamania nerwowego.
Inny Herbert, Herbert George Wells, zareagował inaczej. Zgadzał się z Galtonem co do potrzeby manipulowania dziedzicznością. Jego zdaniem trzeba było jednak zrobić inaczej niż proponował Galton: selektywne rozmnażanie mogło jego zdaniem prowadzić do niebezpiecznego chowu wsobnego. Opisał to zresztą w wydanej w 1895 powieści Wehikuł czasu. Należało selektywnie eliminować słabych. Proponował to Alfred Ploetz, w książce również wydanej w 1895 roku, Grundlinien Einer Rassen-Hygiene. Tenże Ploetz zaczytywał się w Darwinie i Haecklu, założył w 1879 Ertüchtigung der Rasse, tajne stowarzyszenie studenckie, oczywiście rasistowskie. Bardzo wcześnie zaczął promować idee czystości rasowej, wspierał je dalej, wspierał też NSDAP jako już starszy człowiek. Był lekarzem i biologiem, ale trudno mi coś powiedzieć o jego badaniach poza kwestami higieny rasowej.
Trzeci wypowiedział się genetyk, w końcu, po psychiatrze i biologu. William Bateson zwrócił uwagę na to, że cechy, o których mówi Galton, to fenotyp. Jedyne, do czego był wówczas dostęp, co można było zbadać. Dziedziczymy jednak nie fenotyp, a genotyp.
Skoro już było o kuzynie Galtonie, to wracamy do kuzyna Darwina. Sam był rasistą, bo kim miał być? Takie czasy. Trzeba jednak przyznać, że z nim nie było tak źle, jak być mogło. 
W końcu nie wymyślił darwinizmu społecznego.

Survival of the fittest

Powróćmy do chorowitego Spencera. Sformułował jeszcze przed Darwinem filozoficzną teorię ewolucji. Wywodził ewolucjonistyczną etykę z teorii walki o byt, uznając, że dobro = przystosowanie, rozwój. Należy zatem wspierać silnych, nie słabych. Uważał też, że religia ewoluuje, pierwszym stadium był manizm. Odnowił euhemeryzm. Wymyślił też jednostki (physiological units) podobne do darwinowskich gemuli. 
Darwin umiał wyjaśnić, jak w populacji może utrwalić się jedna, istniejąca już cecha. Nie umiał wyjaśnić, skąd się biorą cechy i jak są dziedziczone. Bez tego niewiele mógł zrobić, by wyjaśnić pochodzenie gatunków.
Musiał coś zaproponować. Pracował nad tym przez dwa lata. Prawie załamał się nerwowo. Jego zdaniem komórki całego organizmu wytwarzały maleńkie cząstki, gemule, zawierając informację dziedziczną. Z chwilą osiągnięcia dorosłości gemule trafiają do komórek płciowych organizmu i przekazywane są potem potomstwu. Był to dziwny, zminiaturyzowany i pocięty humunkulus. Instrukcje do budowy organizmu, pochodzące obojga rodziców mieszają się i łączą. Nie poznał on tez Mendla o niepodzielnej informacji dziedzicznej, jakby atomie informacji.
Ponadto Spencer wynalazł spinacze*. Pochowano go zaś na przeciw Marksa. Liberał i socjalista naukowy razem na wieki. Chory na depresję, mający, zaburzenia lękowe oraz obsesyjno-kompulsywne, a w 1875 także myśli samobójcze, tworzy teorię dającą podwaliny do pozbycia się takich, jak on, co daje mu w przyszłości taką sławę, że temat jego zdrowia psychicznego się pomija. Rewolucja uwalniając nas z łańcuchów była jednocześnie początkiem niepokoju klas wyższych, który spowodował zaistnienie eugeniki. Zdrowie i zaburzenie, pragnienie równości i nienawiść klasowa, dobro ze złem splotły się w jakimś węźle gordyjskim.
* Spinacze Spencera wyglądały nieco inaczej niż nasze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz