Idąc przez studia cz.2

18 sty 2018
melisa, idąc przez studia, współlokatorki, nie umiem w dorosłość, tolerancja i uprzedzenia
Tym razem tylko opowieści o współlokatorkach. Ich inicjały to A. i P. Są w moim wieku i studiują na lekarsko-stomatologicznym.
Post pełen negatywnych emocji, wyrzucam z siebie całą złość po prostu. Wyobraźcie sobie, że to melisa czy inne uspokajające coś się parzy, ja z wami siedzę i opowiadam.

Jesteśmy (nie)tolerancyjne

Opowieści o ich uprzedzeniach czy próbach bycia tolerancyjnymi oraz o tym, że jestem nietolerancyjną bulwą.

P. mówiła o pewnej kobiecie po imieniu albo ona, dopóki nie dowiedziała się, że tamta jest trans. Wtedy zastąpiła imię określeniem to coś. Będąc zupełnie w szoku powtórzyłam za nią słowa to coś. P. nie dostrzegła, że jest w tym coś nie tak. Dodała, że nie toleruje tego i nigdy nie będzie w tej kwestii tolerancyjna, choć jest bardzo tolerancyjna, o czym mnie zapewniła, mimo że nigdy nie miałam co do tego wątpliwości. Przecież nie dała temu powodów do zwątpienia w jej tolerancję, prawda? Powiedziała to takim tonem, jakby myślała, że robi innym łaskę, tolerując ich, jakby tolerowanie reszty ludzkości nie było jej obowiązkiem.
Dzień wcześniej już była podejrzana, bo powiedziała coś takiego:
– Ja cię toleruję...
Zaczęłam się zastanawiać, co jest we mnie złego, co trzeba tolerować. Może śmierdzę i nikt mi tego nie powiedział.
A ona dokańcza.
– Ja cię toleruję, choć jestem z bardzo konserwatywnej rodziny.
Chciałam ją zapytać, co musi we mnie tolerować i co ma do tego jej rodzina, której nawet nie znam. Mogłoby być zabawne obserwowanie, jak plącze się w zeznaniach. Nie miałam jednak trochę nastroju, bo akurat rozwiązywałyśmy inny problem w naszym mieszkaniu (to jest część większego problemu sXe, który kiedyś omówię). W sumie szkoda, że nie spytałam. Nadal nie wiem, czy chodzi o moją orientację, moją religię, moje... mam w życiu dużo rzeczy, które mogłyby się nie podobać konserwatywnej rodzinie. Nie sądziłam jednak, że ktokolwiek mając z tym problem rzeczywiście będzie się zasłaniać rodziną.
Gdybym o to zapytała, zaczęłabym nową kłótnię podczas kłótni. Rozmawiałyśmy o tym, że ich koleżanka nie umiała się zachować, gdy u nas była.
– Czy moi goście się wam kiedyś narzucali?
– No nie, ale ty po prostu zapraszasz innych ludzi... – zaczyna A.
I dla mnie to jest właśnie dowód, że ja mam rację, nie należy zapraszać ludzi takich, jak tamta ich koleżanka, tylko normalnych. A. zaś mówi dalej:
–...i przyzwyczaj się, że nasi goście zachowują się inaczej.
Gdy kiedyś na fejsie opowiadałam to kumplom, dostałam odpowiedź, którą podaję, zachowując oryginalną pisownię:
XD co z tego że masz normalnych znajomych, toleruj to ze my mamy kurwa dzicz nietolerancyjna bulwo
No właśnie. Zapraszam ludzi, którzy nie narobią kłopotów dziewczynom. Tylko dlatego, że przyjaźnię się z ludźmi, którzy chyba nie mają w zwyczaju robić kłopotów, ale jednak.
Jeszcze o A. Przekonywała mnie kiedyś, że istnieją różnice w zachowaniu, myśleniu i wszystkim innym pomiędzy płciami i że wynikają z biologii.
– To tak jest, to inne geny są.
– Jakie geny? Chromosom, locus?
– No różnice w mózgu są.
– Jakie?
– Nie wiem, nie siedzę w temacie, ale tak jest.
– Ja siedzę w temacie. Nie jest tak.
– Nie masz racji (dalej było jakieś inne seksistowskie pierdolenie, które mnie nawet nie denerwuje, irytuje mnie tylko to, że ja mam wiedzę, mam dowody, mogę wszystko wyjaśnić, ale ona nie chce słuchać, bo woli swój brak wiedzy i uważa go za lepszy, przerywa mi i nie dopuszcza mnie do głosu, a jak tylko próbuję coś wyjaśnić, to zaczyna się tone policing z dystansem). Usłyszałam od obecnej przy tym P., że kobieta ma zawsze rację i w związku z tym mam się zgodzić z A. Powiedziałam, że też jestem kobietą, więc to ja mam rację i mają mi przyznać rację. Wiem, powtórzenie, ale chcę oddać trochę klimat rozmowy. Najwyraźniej nie jestem wystarczająco kobietą.
P. jest jednak seksistką bardziej, choć dowiedziałam się później. 
Opowiedziałam jej, jak miałam na sobie fajną koszulkę, więc Pajac ze mną nie rozmawiał, nie reagował na to, co do niego mówię, tylko mówił Służbiście, żeby popatrzył, jak ładnie wyglądam. Czułam się jak ładny wazon – nie powiesz wazonowi, że jest ładny, tylko ludziom, żeby spojrzeli na wazon.
P.: Naprawdę przeszkadza ci, że mężczyźni cię komplementują?
minięcie się z tematem, idąc przez studia, nie umiem w dorosłość, współlokatorki, seksizm, uprzedzenia
Pytanie równie dobrze mogłoby brzmieć Naprawdę przeszkadza ci, że ludzie z miasta Łodzi cię komplementują? albo Naprawdę przeszkadza ci, że informatycy cię komplementują? bo Pajac należy do grup mężczyźni, łodzianie, informatycy oraz jeszcze innych i jego zachowanie byłoby denerwujące, gdyby te przynależności zmienić, gdyby był np. kobietą, farmaceutką i radomszczanką. Mimo to P. spojrzała na sprawę przez pryzmat płci. Pytanie mogłoby również brzmieć Naprawdę przeszkadza ci, że informatycy palą papierosy? ...i byłoby wtedy sensowniejsze, bo Pajac naprawdę pali, a komplementowania żadnego przecież nie było, nikt mi nie powiedział komplementu, nikt nie zwrócił się bezpośrednio do mnie nawet. Nie rozumiem więc, dlaczego ona z tej historii wyciągała wnioski na temat mojego stosunku do komplementów.  
Rozmowa toczy się dalej. P. nie zrozumiała moich wyjaśnień sprawy, za to podzieliła się ze mną jakże tajemną wiedzą na temat mężczyzn.
P.: Generalnie faceci myślą tylko o jednym *5 minut później* Ale oczywiście bez generalizacji, nie myśl, że generalizuję.
Dowodem tego, że mężczyźni myślą tylko o jednym jest to, że słyszała, jak jej rówieśnicy w gimnazjum rozmawiali na temat biustów nauczycielek. Ja też raz słyszałam komentarze seksualizujące osoby uczące w szkole. Moje koleżanki w liceum obgadywały nauczyciela.
A. któregoś dnia się żali, że chłopak ją zranił i z nim zerwała, mówi, że on jest taki, śmaki i owaki, a P. proponuje jej określenie zawierające w sobie wszystkie obelgi, od buca po świnię. Tym określeniem było facet.
Do wychwytywania seksizmu jestem przyzwyczajona, dlatego zauważyłam to od razu. Niektóre uprzedzenia są tak dziwne, że dopiero długo po rozmowie jestem w stanie zrozumieć, czego wysłuchałam. Otóż, P. postanowiła opowiedzieć o swoim pierwszym pocałunku, a w tej historii pojawiają się dziewczyny ze wsi pod Piłą, rodzinnym miastem P.
– One były nieco głupie, bo były z takiej wsi, że krowy, pola, parę domów na krzyż. Trochę się z nich śmiałam i z ich podejścia do życia.
To połączenie klasizmu z nie mam pojęcia, czym, bo nie znam nazwy na przekonanie o niższości wsi względem miasta. Sama czasami mówię klasistowskie rzeczy (naprawdę trudno walczyć z tym właśnie uprzedzeniem, bo liberalne spierdolenieTM wmawia człowiekowi, że klasizm jest słuszny), wiem, że mi to utrudnia normalne spojrzenie na te sprawy. Jednak, no, nawet mnie to odrzuca.
I to jest typowa próba rozmowy z P: spodziewasz się jakiejś romantycznej historii, a tu nagle dostajesz klasistowski rzyg, spodziewasz się czegoś normalnego, a tu nagle P. jest sobą.

Impreza

Opowieści tylko z jednego wieczoru. Dziewiętnasty grudnia, urodziny mojej mamy zresztą, a więc to, co było wieczorem dziewiętnastego i po północy dwudziestego. Po północy zaczęłam sklejać ten post (pierwszą część też) z rozmów na facebooku. Chciałam się jakoś wyzłośliwić i padło na ten sposób.

Dwanaście mezoderm zrobiło sobie pseudowigilię w knajpie. Potem mieliśmy się przenieść do domu jednej z dziewczyn, ale ja wróciłam do domu, żeby się uczyć. Chciałam chyba także odpocząć od ludzi. Spotkania z nimi mnie męczą. Wróciłam. W mieszkaniu była impreza stomy, o której dowiedziałam się ostatnia, gdy nagle się na niej znalazłam.
Siedzę w drugim pokoju i robię biologię medyczną. Przychodzi ktoś i pyta o jakąś Kasię, czy jest u mnie. Ja mam najmniejszy pokój, wystarczy spojrzenie, by obejrzeć sobie wszystko i wszystkich, ta Kasia, jeśli nie jest naprawdę bardzo mała, to się nawet w szafie nie schowa.
Przed pójściem do łazienki zapytałam, czy ktoś coś chce z łazienki. Nikt nic nie potrzebuje, idę się umyć, zamykam drzwi jak zwykle, choć uważałam, że to trochę niepotrzebne. Teraz zmieniłam zdanie, to jest potrzebne.
Jestem pod prysznicem, słyszę poszukiwania owej Kasi. Nie wiem, czemu, ale mnie to rozbawiło.
Wychodzę spod prysznica, smaruję się kremem, nie mam nic na sobie, słyszę pukanie i ktoś szarpie za klamkę.
Narzucam szlafrok, wychodzę i pytam, o co chodzi. Nikt nadal nic nie potrzebuje, nikt nie jest zainteresowany wejściem do łazienki, w ogóle nie wiadomo, kto szarpał za klamkę. (Bo jedna z gościń już zdążyła pójść rzygać do pokoju P.)
Wracam, myję zęby, znów pukanie, wychodzę. A. chce odkurzacz. Ok, pytałam się, ale nieważne, ona bierze odkurzacz, ja dokańczam mycie zębów i coś jeszcze robię. Znów pukanie i szarpanie za klamkę.
Wychodzę. A. za drzwiami.
Mówię jej o tym szarpaniu za klamkę, pytam ją, o co chodzi z tym szarpaniem, czy ja mam zamykać wszystkie drzwi, bo nie wiadomo, kto i kiedy wejdzie mi do pokoju, że wszyscy wiedzieli, że szłam się myć, że pytałam, czy nic nie potrzebują.
A.: Spokojnie, poczekam.
Ja: Ale naprawdę nie chodzi o to, że chciałaś do łazienki, mogłaś po prostu zapukać, otworzyłabym. Chodzi mi o to szarpanie za klamkę. A gdybym nie zamknęła drzwi i była naga?
A.: Luzik, potraktuj to z dystansem.
Nie no, dzień bez dystansu dniem straconym. Nadal myśli, że problemem było to, że mi przeszkodziła, a nie to, że próbowała mi wtargnąć do łazienki. To zresztą zwykła strategia A., gdy ktoś mówi coś, co jej nie odpowiada, to ucisza go zarzucając brak dystansu, nadmierne emocjonowanie się, zwraca uwagę, że ktoś zaraz się popłacze, choć nikt nie jest bliski płaczu, zaleca wyluzowanie i chillout. Tak samo jest, gdy P. ma do niej wąty o robienie syfu. Ja już nie zwracam uwagi na to, że A. nie sprząta, gdy wypada jej kolej. Już później, w styczniu, zaleciła mi dystans do żartów z raka. Ja pierdolę, KURWA, ŻART Z RAKA. Mam bardzo dużo dystansu, akceptuję mówienie rak na bzdury, ale z sugestii, że ktoś ma nowotwór (w tym raka), nie będę się śmiać i nie będę mieć do niej dystansu.
Wróćmy do grudnia. Wracam do pokoju i chcę wziąć klucze z kieszeni kurtki, by się zamknąć. A na wieszaku nie ma mojej kurtki, choć jest mnóstwo czarnych kurtek. Ok, może dziewczyny schowały. W sumie mądre z ich strony, więcej miejsca na wieszaku, a żaden z gości przypadkiem nie weźmie mojej kurtki zamiast swojej, skoro jest schowana. Mogły mi jednak powiedzieć, to schowałabym kurtkę w swojej szafie i nie musiałabym jej szukać. 
Idę do nich.
P.: Rzeczy gości są u mnie, a nasze na wieszaku, nikt nie ruszał twojej kurtki.
Goście zaczynają się akurat zbierać i P. przynosi ich kurtki. Wśród nich... moja kurtka, której nikt nie ruszał, cóż za zaskoczenie, aż mi się emotek odpowiednich nie chce szukać. Nie ma szalika, czapki, zawartości kieszeni. Odwieszam kurtkę na miejsce, dopytuję o resztę. Znajdują się szalik i czapka, a ja nadal dopytuję o resztę, bo klucze mi potrzebne, a był tam jeszcze gaz pieprzowy, jest niebezpieczny, oni są pijani, to może lepiej niech trzymają się od niego z daleka, do tego miałam chusteczki do neutralizacji gazu pieprzowego.
Odwieszam szalik i czapkę, czapka spada na ziemię, ale mnie to nie interesuje, bo problemem są gaz pieprzowy i klucze.
P.: Czy ty właśnie rzuciłaś czapkę na ziemię?
Wzruszam ramionami.
Ja: No. Właściwie mało mnie obchodzi los czapki. Gaz pieprzowy i klucze mnie interesują.
P.: Nie. Ciebie nie obchodzi, co jest z twoimi rzeczami. Wymyślasz problemy tylko po to, by nas wkurzyć, gdy my naprawdę mamy już dość problemów. Ty... uosabiasz tym wszystkie najgorsze cechy, których nienawidzę.
Mają dość problemów. Brzmi to jakby same ich sobie nie narobiły.
Kurwa mać. Kurwa mać. Potrzebuję emotikonki kurwa mać.
Potem usiadłam do komputera i wysłałam tę część opowieści jako ścianę tekstu.
Gdy znalazły się moje klucze, a gaz nie, zaczęto szukać kluczy jakiejś innej dziewczyny, która płakała z powodu ich braku. Ja zamknęłam się w pokoju i czekałam, aż znajdą mi gaz. Nie zamierzam szukać czegoś, czego nie zgubiłam, gaz był w kurtce i ma tam wrócić. 
Po chwili zapukała A., otwieram i pyta, czy nie widziałam jakichś innych kluczy. Mówię, że nie i pada drugie pytanie.
– A czy nie ma u ciebie tych kluczy?
idąc przez studia, nie umiem w dorosłość, współlokatorki, tolerancja, impreza, uprzedzenia
To nie ja tutaj ruszam cudze rzeczy (i nie ja je gubię). Czemu miałyby u mnie być czyjeś klucze?
– ...to pytanie jest poważne?
Potem była cisza przez jakieś pół godziny. Czekałam, aż znajdą gaz. Nagle słyszę płacz.
Wychodzę się wywiedzieć. P. coś robi przy komputerze w salonie. Mówi mi, kto płacze.
A. płacze w swoim pokoju. Czyli jak zwykle. Płakała średnio 2 razy w tygodniu, ale podobno ostatnio zastąpiła faceta, przez którego płakała, kimś nowym. Chyba tym razem skutki imprezy.
A potem wzięłam stetoskop, przyłożyłam do ściany u siebie, za którą A. ma pokój i słuchałam, jak rozmawia przez skype'a chyba z mężczyzną o niskim głosie, który ją uspokaja. Ona mówi, że musi być jakaś tam dobra, żeby był z niej DUMNY. Tak, położyła nacisk na to słowo. 
Rano wstałam, obudziłam pijaną dziewczynę z salonu, bo szłam do łazienki. Wychodząc z niej, usłyszałam zdziwienie, że ktoś myje się o szóstej, a potem No tak, jest środa. Przy kanapie stała dla niej miska. Gdyby chciała rzygać drugi raz, mogłaby skorzystać. Gdy wymiotowała pierwszy raz, ja byłam w łazience, więc nie mogła tego zrobić do sedesu, a nikt nie pokierował jej do zlewu w kuchni ani nie dał jej miski, notabene P. jest właścicielką miski. Dziewczyna jednak zwymiotowała w pokoju P. na rzeczy P. i to był jeden z problemów na głowie, przez które powinnam ignorować znikanie moich rzeczy. P. nadal nie wie, że sama do siebie może mieć o ten problem pretensje, bo:
  • nie pokierowała gościni do zlewu w kuchni;
  • ani nie dała jej swojej miski (Towarzysz twierdzi, że w czasach gimnazjalnych nauczył się trzymać miskę w pokoju, gdzie się pije);
  • dziewczyna na pewno nie piła pierwszy raz (a jeśli tak, to trzeba było tym bardziej dać jej miskę od razu) i powinna wiedzieć, jakie są jej możliwości, P. mogła była zapytać, czego się spodziewać i być przygotowaną;
  • mogła nie zapraszać ludzi, którzy zamierzali się tak upić, by nie ogarniać rzeczywistości;
  • w sumie, mogła też nie robić imprezy, jeśli nie jest w stanie znieść konsekwencji.
Wyszłam z domu bez gazu. Po raz pierwszy od dawna.
Gdy wróciłam z wykładu, zaczęło się od pytania, czy znalazł się gaz. To A. zapytała mnie, choć to ja powinnam była dopytywać. Gaz został potem znaleziony, ale chusteczki do jego neutralizacji nie. To była druga impreza w tym mieszkaniu, pierwsza była babskim wieczorem i dziewczyny zrobiły pizzę. Wtedy jeszcze jadłam mięso i miałam szynkę w lodówce. Gościnie wrzuciły ją na pizzę, bo nie wiedziały, że nie należy do zapraszających je. Ciekawe, co z moich rzeczy zniknie na trzeciej imprezie. Dowiedziałam się też, że w dniu imprezy A. zawaliła kolosa. To był drugi z poważniejszych problemów na głowie.

Będzie ciekawie z nimi. Obstawiamy, co zniknie na trzeciej imprezie? Muszę też dodać, że obie imprezy były w takie dni, że następnego dnia ja zaczynałam zajęcia o 8.15, a stoma miała zajęcia później.
Część pierwsza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz