Jak będę duża, to...

21 sty 2018
Idąc przez studia, nie umiem w dorosłość, dojrzałość, kiedy będę duża to...
Chyba każdy kiedyś zaczął wypowiedź od czegoś podobnego.

Za parę minut matura z biologii. Czekamy, by wejść do sali. Obok mnie Otaku. Przychodzi do nas Magda.
– Wczoraj ugotowałam obiad na zgniłej cebuli – oznajmia, pokazując kciuk uniesiony w górę. Otaku śmieje się swoim głośnym, zaraźliwym śmiechem.
– To piękne patrzeć, jak ty i twoi znajomi próbujecie być dorośli.
Potem kilka razy śmiała się z moich wyczynów, z naszego wspólnego nieogarniania dorosłości. To była jednak pierwsza taka sytuacja i często o tym myślę.

Gdy byłam dzieckiem miałam jakąś wizję dorosłej siebie. Ona powoli ewoluowała, ale miała jakieś punkty wspólne. Marzyłam o byciu już dużą i robieniu tych dorosłych rzeczy.
Mam 19 lat, wyprowadziłam się, studiuję, pierwsza praca za mną. Chyba już jestem dorosła, nie? Zaraz będę mieć 20 lat, a podobno w tym wieku ma się już ukształtowaną osobowość i co się nie zmieni do tego czasu, to zostanie z nami na zawsze.
Za nic tego nie czuję.
Nie tak wyobrażałam sobie dorosłość.
Nie widziałam dorosłości jako pisania tego postu przy Alice Cooperze i śmiechach z salonu (stoma robi babski wieczór w moim domu), gdy moje współlokatorki wrzuciły na pizzę dla gości moją wędlinę zamiast swojej. Nie widziałam dorosłości jako powrotu o północy z manifestacji ani jako uznawania spotkania na obieranie warzyw za świetną rozrywkę. Nie widziałam ogniska w lesie ani samodzielnego leczenia drobnych dolegliwości, nie widziałam przytłoczenia studiami, nie widziałam moich marnych możliwości finansowych.
Nadal potrafię przyjść nie tego dnia lub pomylić adresy. Niedawno się wybrałam gdzieś o 8.30 rano, w sobotę, by na miejscu zrozumieć, że to następnego dnia. Tymże następnym dniem była niedziela, przez oba dni weekendu wybierałam się gdzieś rano.
Nadal jestem towarzyskim ziemniakiem. Rzadko spotykam się ze znajomymi inaczej niż poprzez aktywizm, bo nie umiem ogarnąć imprezowania lub zwykłych spotkań. Nie umiem się obchodzić z ludźmi. Podczas tego babskiego wieczorku stomy nakrzyczałam na jedną z dziewczyn, bo mnie wystraszyła. Ja ją też wystraszyłam.
Inni często traktują mnie protekcjonalnie. Pouczają. Zwracają się do mnie kochanie, serduszko, słoneczko czy podobnie. I to osoby, które nie są rodziną, często przyjaciele, czasami obcy. Próbują ochronić przed czymś, są opiekuńczy, interesuje ich moje bezpieczeństwo bardziej niż własne czy innych. Robią tak zwłaszcza starsi przyjaciele. Właśnie... dorosłość kojarzyła mi się także z tym, że dorośli nie zwracają uwagi na wiek. Dla siedmiolatki osoba zaledwie cztery lata młodsza czy starsza nie jest odpowiednim towarzystwem. Dla trzydziestosiedmiolatki te cztery lata w te czy we w te niewiele znaczą. No to mogę powiedzieć, że nie wiem, ile mają lat niektóre z osób uznanych za przyjaciół, niektórych uznałam za bliskich zanim poznałam ich wiek. A, jeszcze czasami widzę coś mocno dziwnego, co robią moi starsi przyjaciele. Na wiecu przy omawianiu, jak powinna działać nasza grupa, Jarogniew mówił To jest Sławka, przyszła najpierw na Dziady, potem... i tak na moim przykładzie tłumaczył, dlaczego nasza grupa działa, jak powinna, jakby chwalił się mną przed Sławkiem. Trzy razy w towarzystwie ktoś pochwalił mnie przed resztą zebranych wyciągając jakieś osiągnięcie niezwiązane z sytuacją, w jakiej byliśmy. Za każdym razem była to osoba, przez którą się tam znalazłam i za każdym razem miałam wrażenie, że ta osoba nie chwali mnie tylko chwali się Patrzcie, kogo przyprowadziłem. Jak babcie, gdy wnuczę coś osiągnie. Moja babcia zresztą też się mną chwali, to stąd to skojarzenie. W sumie dość zabawne, gdy ktoś się tobą chwali, ale zawsze odnoszę wrażenie, że inni myślą sobie Dobrze dziecko wychowali czy coś takiego. Zwłaszcza, że osoby nie zwracały się do mnie, gdy omawiały moje wyczyny, nawet jak było pytanie, to zadawano je osobie chwalącej. A chwalono mnie za:
  • odwagę i to był przyjaciel, który zabrał mnie do drugiej grupy FnB!
  • studia, to, czym się zajmuję, poglądy, inny przyjaciel na spotkaniu towarzyskim po proteście;
  • pisanie źle o neonazistach, na moim pierwszym FnB!
Czasami mi odpowiada bycie traktowaną jak dziecko. Lubię to, gdy chodzi o ludzi, których jakoś szanuję i uznaję, że mają jakąś wiedzę dającą im do tego prawo. W grupie FnB! jest troje dużo starszych ode mnie ludzi, którzy traktują mnie nieco protekcjonalnie. U dwojga z nich całkowicie to akceptuję.
Ciekawe sytuacje są, gdy z przyjaciółmi zaczynamy mówić o przeszłości. W czasach gimnazjalnych czytałam Marksa. Przez internet. Bo miałam wtedy internet. A moi przyjaciele jeszcze nie mieli. Nawet bajki oglądaliśmy inne. Inne rzeczy były modne, ominęły mnie kultowe czasopisma.
Zdarza się, że czuję się dziecinnie przy nich. Jak raz o tym powiedziałam, usłyszałam, że niewinnie, nie dziecinnie. 
Są takie momenty, gdy naprawdę dostrzegam, że przeżyli więcej. Gdy mówią o poważnych rzeczach jak praca czy kredyt na mieszkanie. Gdy nagle chcą ci pokazać prawdziwą miłość: związek swojej siostry, który jest idealny i trwa tyle, co moje życie. To przytłaczająca ilość czasu, jak się o tym pomyśli. Gdy narzekają na swoje szwankujące ciała i mówią już, a moje szwankuje na zasadzie jeszcze, bo jeszcze się nie ogarnęło po dojrzewaniu. Gdy nagle jest mowa o tym, czego jeszcze nie doświadczyłam, o dzieciach, śmierci rówieśników... Ile masz lat? Dziewiętnaście? Zabawne, wyglądasz z twarzy jak moja jedenastoletnia córka. Gdy mówią, że od 20 lat nie mają w domu telewizora, więc teraz chcą obejrzeć Magdę Gessler, skoro jest okazja.
Do momentów, gdy dopada mnie różnica wieku, mam ambiwalentny stosunek. To ja jestem młodsza, a bycie młodszą odruchowo traktuję jako gorsze, więc czuję się niepewnie, ale cieszą mnie te chwile, bo to interesujące zjawisko. Jest drugi rodzaj chwil, gdy atakuje różnica wieku. Gdy czuję się niepewnie, gdy czegoś nie wiem lub nie rozumiem, gdy znów myślę Do niczego się nie nadaję, co ja tu w ogóle robię. Wszyscy dokoła są już dorośli i ogarnięci, tylko ja się tu chyba przypadkiem znalazłam. Jeśli dokoła są moi rówieśnicy, to nadal myślę wszyscy dokoła są już dorośli i ogarnięci, ale jednak działa mocniej, gdy otaczają mnie starsi ode mnie.
Są też chwile, gdy jestem z kimś starszym ode mnie i czuję, że dorosłość jest jeszcze bardzo daleko. Tak jest, gdy przyjaciel (1984 rocznik chyba) nagle postanawia zachowywać się jak kot, gdy z kimś innym (26 lat) kupuję słodycze za pieniądze, których mieć nie powinniśmy / nie okradliśmy nikogo / albo z osobą w tym samym wieku robię o północy dziwne, sztywne naleśniki, gdy kolejna osoba mająca lat 26 doradza mi, bym narysowała na koszulce fajny symbol, gdy z osobą starszą o dekadę biegnę ulicą dla samej radości z biegu i tego, co właśnie robiliśmy, gdy pod moim biurkiem stoi zabarwiony na różowo garnek i czekam, aż nadmiarowy barwnik wyparuje, gdy pierwszy raz w swoim życiu gram w gry na konsoli z prawie rówieśnikami rodziców, a jeden z nich uparł się na boks. Moje granie to było tylko patrzenie na grających ludzi, bo było tylko na dwie osoby. Gdy przychodzę komuś na stoisko, bo sprzedaje książki i nikt nawet nie przychodzi ich obejrzeć, więc się nudzi. Gdy Cześć, jestem Ania, masz coś do obierania? to poważne słowa. Gdy osoba z rocznika 1983 próbuje odkurzyć pokój odkurzaczem bez końcówki, ale zamiast odkurzać przykłada zasysającą rurę do różnych części swojego ciała, bo lubi to uczucie.
Gdy wiem, że Otaku zareagowałaby na to, co robię jak na obiad Magdy.
Krótko przed maturą mieliśmy już luźno w szkole. Na jednej z lekcji nie było nauczyciela i siedzieliśmy w harcówce w te kilka osób, które jeszcze chodziły do szkoły.
– Za miesiąc matura, a ja nadal nie odróżniam anionów od kationów i wczoraj zamiast się uczyć, grałam w grę o świecących dżdżownicach – powiedziałam.
– Też w to gram – zaśmiała się Kulka. Po chwili Pat wyszukiwała tę grę, by sprawdzić, w co gramy.
Ostatnio A. i P. hałasowały w nocy, więc nie mogłam spać. Grałam w świecące dżdżownice. Przypomniałam je sobie, bo widziałam niedawno dziecko, któremu rodzice dali tablet, żeby sobie grało i akurat chłopiec grał w dżdżownice. Miał około pięciu lat. Jestem dorosła, jestem dorosła, świecące dżdżownice, jestem dorosła... Prawie jak na histologii: to poważne studia, będę leczyć ludzi, uczę się ważnych rzeczy, pożycz mi taką bardziej jaskrawą różową kredkę, jestem studentką medycyny, będę mieć potrzebny, poważny zawód... Ogólnie, na histologii czujemy się jakbyśmy okradli przedszkole, bo mamy tyle kredek i rysunków.
Kiedyś w rozmowie z A. i P. pojawił się temat tego, że mogłyby czuć dyskomfort ze względu na to, że moi goście są dużo starsi. Jednak nie czują, bo moi zachowują się jakby byli od nas młodsi (P. tak twierdzi).
Właściwie przeraża mnie myśl, że można by zachowywać się jak człowiek dorosły przez cały czas. Atakuje mnie w tym powaga, ciężar takiej sytuacji; dorosłość to już jakaś wartość i jeszcze miałaby być ciągle. 

Po opowieściach innych spodziewałam się szaleństw na studiach. Miałam nadzieję na podróże i imprezy. Te drugie są, ale nie korzystam. Szczyt szaleństwa: pójście na histologię innej grupy, by się ze swojej zerwać, by ogarnąć Maraton Pisania Listów. Chyba nie przewidziałam w swoim wyobrażeniu studiów czaszki patrzącej na mnie ze ściany przede mną i szklanek trzęsących się w szafce wraz z przejazdem tramwaju. Ten fragment nie jest pisany z Alice Cooperem a z tramwajem i Czerwonym Sztandarem.
Myślałam, że jak będę duża, to nie będę wyjadać nutelli łyżeczką wprost ze słoika. Wyjadam masło orzechowe. Myślałam, że jak będę już dorosłą osobą, a nie dzieckiem uczącym się literek, to będę się podpisywać elegancką parafką jak inni dorośli, a mój podpis nadal wygląda jak podpis dziecka uczącego się literek. 
Pierwszą miłość wyobrażałam sobie z kwiatami, których tak w ogóle nie lubię*, pierwszy pocałunek miał być w odpowiednich okolicznościach przyrody; patrzenie w gwiazdy letnią nocą pasowałoby.
Pierwszy pocałunek był nocą rzeczywiście. Tylko że jesienną. Pewnie nie było widać gwiazd, bo tak zwykle jest w Łodzi, zanieczyszczonej światłem. Nie wiem, może jak wracaliśmy do domu, to było coś widać. A może nie.
Ten akapit miał się zacząć od słowa kurwa (partykuła wzmacniająca, nie określenie pracownicy seksualnej), ale właśnie sobie uświadomiłam, że dorosła ja z wizji mnie-dziecka nie użyłaby tego słowa. Kurwa, jak bardzo nie chciałabym, żeby związek wyglądał jak z dziecinnych wizji. Ha, napisałam. 
Sprawiło mi dziwną przyjemność napisanie na złość małej mnie. 
Tak na serio, to zdaję sobie sprawę, że przeklinanie nie jest fajne i nie powinnam tego robić. Jak będę duża, to nie będę bluźnić... chwila, już jestem duża. No to kiedyś nie będę kląć.

Spodziewałam się, że to będzie nieco dziwniejsze.
Jak mieszkałam z rodzicami i były pretensje o jedną demonstrację zaledwie 4 przystanki od domu, to myśl o wyjeździe na demonstrację do innego miasta była nieco abstrakcyjna. Jeśli były pytania o powrót do domu pół godziny później niż zwykle, to nie myślało się, by spontanicznie przenocować u kogoś albo przenocować kogoś u siebie w sytuacji, gdy nie da się nikogo zaprosić do domu. Jak byłam na etapie mundurka, to naprawdę nie myślałam o lekcjach w kontekście Czy mi się to przyda? bo były oceny ze sprawowania i teraz dziwnie się czuję z fakultetami, nieobecnościami do wykorzystania, możliwością olania wykładów. Ktoś na górze uznał, że jestem w stanie sama rządzić swoim czasem... jak dorosły człowiek. Oblanie się gorącą czekoladą było kiedyś bardziej niebezpieczne od oblania się odczynnikami na chemii, więc zagrożenie biologiczne jest zaskakująco poważne. Poważnym problemem był kiedyś wybór między dalszą zabawą na podwórku a powrotem na ulubioną kreskówkę zaczynającą się o 19.30... jak ja chciałabym nadal mieć takie problemy.
W pewnym momencie zaczynam się zastanawiać jakim cudem może się to dziać, czemu nic złego mi się nie stało, nikt mnie nie porwał, choć nie wolno włóczyć się po nocy, czemu siły wszechświata nie zawracają mnie, bo takie rzeczy się nie dzieją, takich rzeczy się nie robi.
Nie czuję dorosłości. Powinno mi chyba towarzyszyć jakieś poczucie, że jest inaczej niż w czasach odrabiania prac domowych i noszenia szkolnego mundurka. Świat się kręci, czasy zmieniają i tylko Maryla Rodowicz wciąż śpiewa oraz moje życie wydaje się takie samo. Przydałby się rytuał przejścia, taki z prawdziwego zdarzenia. Można by poczuć różnicę między tym, co przed a co po. A może nie, może wtedy byłabym zdziwiona, że po nie czuję się inaczej niż przed. Bo przecież osiemnastki i inne wydarzenia tworzą rozsiane przejście zamiast jednego rytuału.
Nadal istnieje wizja mnie jako człowieka już dorosłego i ogarniętego. Inna od tej sprzed dziesięciu lat czy sprzed piętnastu. Wypadkowa kierunku, w którym chcę iść i w którym powinnam iść.
Właśnie pomyślałam sobie, że wszyscy ludzie, których uważam za skończonych, dorosłych i ogarniętych, takich, jakimi mają być... mogli kiedyś zrobić obiad na zgniłej cebuli jak Magda.
Wracając do tematu, jest ta wizja mnie. 
Młodsza ja wymyśliła, że dorosła Sławomira trzyma się prosto. 
Wymyśliła dom, małżeństwo i dzieci. Nie uświadamiała sobie, że z dziewczynami też można, że jej uczucia coś znaczą, więc nie martwiła się, jak weźmie ślub i czy w ogóle uważa, że małżeństwo ma sens.
Miało sens, bo przecież dorosłe pary brały śluby. 
Dorosła Sławomira już nie miała problemów w kontaktach międzyludzkich, zawsze była zadbana i wiedziała, co to i po co jest peeling oraz podobne rzeczy, nosiła eleganckie ubrania, bo młoda jeszcze nie ogarnęła, że to do niej nie pasuje i woli wyglądać jak nerd. Zdawała egzaminy na studiach bez problemów. Ponieważ młodej nie wolno było nosić do szkoły torby, musiała mieć plecak, by mieć proste plecy, dorosła miała nosić piękne skórzane torebki. 
A ja nie kupię już skóry i w ogóle wolę plecaki. Co nie zmienia faktu, że jakieś skórzane torebki mam, choć wolę od nich czarny plecak albo ten słodki, różowy z napisem Fuck your feelings. Mam problemy z nauką, bo studia są najzwyczajniej w świecie trudne, nadal nawiązując do słynnego kiedyś amelinium mawiam To są ludzie, tego nie ogarniesz. Nie zacznę się malować i choć wiem, co to jest peeling, nadal nie rozumiem, po co to jest.
Co teraz myślę o przyszłej mnie?
Przeczyta wszystkie książki z listy do przeczytania oraz nie wyleci ze studiów, choć może będzie mieć dużo poprawek. Może weźmie kiedyś ślub, a na pewno zadba, by móc go wziąć. Kupi wreszcie flagę antify, będzie dużo chodzić na protesty i może przeniesie się na skłot (ale mi się marzy skłot w Łodzi, trzeba w końcu zebrać parę osób, bo nie tylko mi się marzy). Nie tknie już mięsa i może w końcu ogarnie się i załatwi sobie trochę parę koszulek z ideologicznymi nadrukami. Nie nauczy się chodzić na obcasach i nie będzie zawsze szczera, choć kiedyś było to dla niej wartościowe.
Kiedyś myślałam, że nigdy nikogo nie okłamię. A potem życie zrobiło się skomplikowane. I potrzebowałam głupich wymówek czy mówienia przez telefon, że się uczę, gdy akurat robiłam coś nieodpowiedniego. Młodsza ja nie byłaby ze mnie dumna i ja też nie jestem z tego dumna. Nadal cenię szczerość i staram się mówić prawdę, gdy tylko to bezpieczne. 
Nie wiem, czy to, jaka będzie przyszła ja, jest dorosłością. Może nie. To chyba kolejne rozmyte pojęcie. Wydaje mi się, że dorosłość nie istnieje dla danej osoby, że moją ewentualną dorosłość będą mogły zobaczyć jedynie osoby mnie otaczające. 
Może nie jest mi potrzebna dorosłość. I może zarówno dążenie do niej, jak i unikanie jej, są bez sensu. Właściwie, co będę mieć z bycia dorosłą? Ludzie, którzy będą chcieli mnie lekceważyć ze względu na wiek (tacy oczywiście zawsze są) i tak będą mnie lekceważyć. 
Młodsza ja nie byłaby ze mnie dumna.
Wspominałam, że miałam prawicowe poglądy? Prawacka ja by mną gardziła.
Czuję głębokie obrzydzenie, gdy myślę o przyczynach tej potencjalnej nienawiści. Jak ja bardzo dawałam się oszukiwać!
Osiągnęłam jednak to, co ona chciała. Nie miała chyba innych celów niż studia. A nie, chciała też wreszcie być lubiana i mieć przyjaciół. Mam. Mam dzięki temu, że już nią nie jestem. Żadne z moich przyjaciół by przy mnie nie było, gdybym nią była. Czy miałabym innych? Wątpię. Nie byłam osobą, z którą ktoś chciałby się przyjaźnić.
Nie wiem, jak oceniłabym dzisiejszą mnie jako młodsza osoba bez spraw politycznych. Może to dlatego, że jest sprawą polityczną nawet medycyna, w tym zwłaszcza moja wymarzona genetyka, właściwie zwłaszcza genetyka i mój plan B, tj. ginekologia. 
Nie chcę już spełniać swoich dawnych oczekiwań wobec dzisiejszej mnie. Mam nowe oczekiwania i marzenia. 
I dopiero się rozkręcam z ich spełnianiem.

Ten wpis rozbudowuje i komentuje wpisy Idąc przez studia, część pierwsza, część druga, zbieram materiały do części trzeciej.
* Źle się wyraziłam. Nie lubię ciętych kwiatów, bardzo lubię kwiaty i nie podoba mi się marnowanie ich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz