Metakobiecość, metamęskość...

4 wrz 2016
kobiecość, feminizm, przemyślenia, prywata, prawdziwe kobiety
Dawno temu na osiemnastce koleżanki. Założyłam ubranie, które było moim zdaniem idealne. Pamiętacie wpis o tym, jak znalazłam swój styl? Był element z mojej bazy, były dwa moje kolory, sukienka, w której zawsze słyszę komplementy i którą uwielbiam, więc założyłam ją nie przed wyjściem, a dużo wcześniej, by nacieszyć się chodzeniem w niej. Byłam bardzo zadowolona z siebie.
Przychodzę, witam się z ludźmi i słyszę, że moje buty są okropne. Że nawet japonki byłyby lepsze i jestem trzy razy mniej kobieca niż w czymkolwiek innym. Powiedziała mi to oczywiście najbliższa z osób na imprezie. Której ubioru nie skomentowałam, bo miałam wrażenie, że zrobiła wszystko, by czasem nie wyglądać dobrze.

Moja stylizacja na osiemnastkę

  1. Czerwona sukienka, bez wzorów i nadruków, dekolt V, krótkie rękawy, na górze przylegająca, od talii rozkloszowana, do kolan
  2. Czarne glany z czerwonymi sznurówkami
  3. Czarne rajtuzy
  4. Na szyi czarny sznurek z małymi bursztynami w równych odstępach
  5. Bransoletka z czarnej skóry z dużym bursztynem
  6. Pierścionek - obrączka z bursztynu
  7. Rozpuszczone włosy
    metakobiecość, feminizm, prawdziwe kobiety, stereotypy, ubrania, styl, moda, buty
    z http://rockmetalshop.pl/ straszne glany zmieniające płeć
Dla mnie ultrakobiecy zestaw. Nie tylko włożyłam sukienkę - jak zwykle wolę spodnie - to jeszcze wyczyściłam glany. To dużo znaczy. Miałam na sobie ulubione buty, były wygodne, nie musiałam ich zmieniać, nie ślizgałam się na parkiecie. Do tego moja czerwień i czerń zawsze dobre.
Nie miałam obcasów, tylko tzw. buciory i byłam mroczna, a nawet mhhroczna przez nie. Czy mogę powiedzieć, że byłam kobieca w takiej stylizacji?
To ubranie do mnie pasowało. W ubraniach, które do mnie pasują, jestem bardziej sobą. Ja to kobieta. Zatem w tym ubraniu byłam kobietą bardziej.
A pogląd, że buty świadczą o kobiecości, jest żałosny. Nawet nie wiem, czy zacząć go wyśmiewać od strony biologii, czy wystarczą starożytni greccy aktorzy - mężczyźni - w butach na koturnie albo istnienie kobiet chodzących boso. Niech ludzie to w końcu zrozumieją: jestem kobietą, nieważne, co mam na sobie i czy w ogóle coś mam. 
Czy może jednak istnieje jakaś metakobiecość? Kobiecość to chromosomy X i okres, a metakobiecość to noszenie szpilek?
Tak, wiem, jestem tą złą feministką. I ubierając się, tylko potwierdziłam, że feministki są brzydkie. Niestety, nie da się określić, czy wyglądałam gorzej lub lepiej od koleżanek na osiemnastce - ta, która mnie obraziła, miała szarą, pogrubiającą sukienkę-worek, podkreślającą czerwoną skórę, jubilatka miała sukienkę granatową, a pozostałe dziewczyny miały sukienki czarne. Ponieważ ja miałam sukienkę czerwoną, na zdjęciach widać tylko czarną plamę i mnie. Naprawdę trudno mnie porównać z niewidzialnymi.
I tak, wiem, że jak zaczynam podważać sens nazywania ubrań kobiecymi lub nie, to z feministki staję się feminazistką i złem wcielonym. Jednak to naprawdę nie ma sensu i będę bronić tej tezy.
Przepraszam, że moje glany są wygodniejsze, lepiej wyglądają i lubię je bardziej niż buty, które powinnam nosić, by nie zagrozić swoim chromosomom X. Na szczęście, moje chromosomy mają się dobrze, a ja mam za dużo szacunku do siebie, by zmieniać swój styl. Nawet gdybym nie miała tychże chromosomów, a tylko jeden z nich i do tego Y lub nic, nadal byłabym kobietą*. I nikt mi nie będzie mówić, jakie bycie kobietą jest poprawne.
Jeśli czujesz się bardziej sobą właśnie na obcasach, to twoja kobiecość jest super w takich butach. Twoja i tylko twoja kobiecość może polegać właśnie na noszeniu szpilek. Moja to czerwień. I czy nie jest to świetne, że możemy na tyle różnych sposobów pokazywać kobiecość? Nudne by było, gdybyśmy wszystkie były takie same, metakobiece. Na zdjęciach z osiemnastek byłaby już tylko jedna, wielka, czarna plama, biedni mężczyźni nie mogliby odróżnić swojej ukochanej od innych kobiet, ze sklepów za szybko znikałyby ubrania metakobiece w metakobiecym rozmiarze... Masakra. Nie chcę żyć w świecie standaryzowanej metakobiecości.

Jak bardzo niemetakobieca jestem

Wszystkie te zasady jak być prawdziwą kobietą czy - jak ja to określiłam - metakobiecą są tylko szczuciem ludzi na siebie. Niepotrzebna jest ta rywalizacja. Tyle kobiet dzieli świat na te fajne, prawdziwe kobiety i te złe, nieprawdziwe, puste, lewaczki, konserwy, czy co tam innego. W dalszej części posta będę pisać prawdziwe kobiety, a nie metakobiety. Za dużo razy słyszałam to w wersji z prawdziwością i będzie mi wygodniej.
Te fajne, prawdziwe kobiety nie lubią różowego, bo różowy jest zbyt typowo kobiecy. Dla odmiany nie marudzą na wciskanie dziewczynkom wszystkiego różowego, bo to byłby gender. Jakby nie można było kierować się względami estetycznymi wybierając ulubiony kolor. Żeby czasem nie było złego genderu, prawdziwa kobieta kocha dzieci, nie zajmuje się żadnymi remontami ani skręcaniem mebli, bo woli gotować.
Dziewczyny prawdziwe są naturalne. To znaczy, że nie miewały operacji plastycznych i rodziły lub będą rodzić bez cesarki (wszystkie prawdziwe prędzej czy później urodzą, bezpłodność i niechęć do dzieci nie istnieją). Cesarka jest be. Cesarka jest wygodnicka. Cesarka nie bywa powodowana wskazaniami medycznymi. Że to wszystko bullshit naturalne nie muszą wiedzieć, nie chorują. Prawdziwe mają krągłości, inne są szkieletami i kaszalotami. Do tego, naturalne się nie malują za bardzo. Malowanie się nie jest naturalne i jest puste, typowo kobiece. No i można w makijażu wyglądać jak dziwka. Z tego samego powodu prawdziwe kobiety nie robią samojebek** z dekoltem i dzióbkiem.
Z drugiej strony, prawdziwe są zadbane. Zadbane, czyli umalowane. Brak makijażu jest taki sam, jak bycie nagą. Twarz nie jest naturalna i fajna? Czy może jest zbyt typowo kobieca? Cóż, ja odnoszę wrażenie, że brak makijażu jest jak brak makijażu, a bycie nagą - jak bycie nagą, to różne rzeczy. Prawdziwe kobiety muszą dbać o wygląd.
Prawdziwe są wrażliwe. Prawdziwi faceci nie są wrażliwi. Wrażliwi mężczyźni i bezduszne kobiety nie istnieją.
Prawdziwe nie są puszczalskie jak wszystkie inne. Prawdziwe nie są cnotkami jak wszystkie inne. Prawdziwe są wyzwolone. Nie robią za to pierwszych kroków, bo to nie przystoi, nie uganiają się za facetami, bo to oni mają się starać. (Uwaga: prawdziwe kobiety nie są homo-, bi- ani aseksualne, jak można z tego wywnioskować)
Prawdziwe mają fajne zainteresowania. Takie niekobiece. Np. gry komputerowe. Etykietowanie zainteresowań kobiecymi i męskimi jest głupie. A uważanie, że męskie zainteresowania są lepsze i milej widziane także u kobiet jest niepokojące. Sport, fantastyka, gry komputerowe są fajne, bo męskie. Moda, makijaż czy DIY są złe, bo kobiece. 
Prawdziwe kobiety nie strzelają fochów jak wszystkie inne - te typowe kobiety. Prawdziwe kobiety są pewne siebie i zaradne - w przeciwieństwie do zastraszonych, niesamodzielnych typowych kobiet. Prawdziwe kobiety są mądre, w przeciwieństwie do głupich kobiet.
Prawdziwe czytają fajne książki, a wszystkie inne - nie. Prawdziwe słuchają fajnej muzyki. Tej, co w radiu leci. Nie można przecież chcieć czegoś innego niż wszyscy. Tylko przy okazji nie można też być typową dziewczyną, bo to jest be. Może... może nie chodzi o to, że muzyka pop jest typowa i zainteresowanie modą jest typowe? Może chodzi o to, że muzyki pop słuchają też typowi mężczyźni, a modą interesują się tylko typowe kobiety, może to kobiecość jest problemem? Kobiecość jest zła, dlatego potrzebujemy metakobiecości.
Co ja piszę. Czuję się, jakbym znów zrozumiała turbosłowian.
A ja będę mieć cesarkę, jeśli będzie to konieczne, nie jestem naturalna, bo nie zamierzam umrzeć na coś tak głupiego jak poród (przepraszam, ale każda śmierć, której lekarze mogą zapobiec, jest głupia). I nie mam krągłości, jestem chuda. Znaczy szkielet. Nie maluję się, jestem zaniedbana. Wiem, że w związku muszą starać się obie strony. Nie lubię gier komputerowych, grywam tylko w simsy. Które są kobiece. Nie to, co World of Warcraft. Lubię modę i historię, które są kobiece, oraz męską chemię. Jak ktoś mnie obrazi, to ja się obrażam. Możesz nazwać to fochem. Tak wyszło, że jestem pewna siebie. Aż za bardzo. Nie da się być za bardzo pewnym siebie. Czytam fajne książki i słucham muzyki innej, niż leci w radiu. 
Przepraszam wszystkich. Moja kobiecość jest niesamowita i będę się nią cieszyć. Przepraszam, że moja kobiecość to kobiecość Sławomiry, a nie metakobiecość wszystkich kobiet - nie jestem wszystkimi kobietami.
Właśnie coś do mnie dotarło, jak to pisałam. Czemu, gdy muzułmanin jest pedofilem, to każdy muzułmanin jest pedofilem, a gdy chrześcijanin jest pedofilem, to nie każdy chrześcijanin jest pedofilem? Czemu, gdy czarny zgwałci białą, to jest to maglowane wszędzie, jakby to była większa krzywda niż gwałt białego na białej? I potem wszyscy czarni są źli, ale nie wszyscy biali są źli?
W naszym społeczeństwie biała skóra jest domyślna. Większość jest biała. Religia chrześcijańska jest domyślna, bo panująca. To, co domyślne i powszechnie akceptowane nie musi się tłumaczyć z każdego swojego przedstawiciela - każdy zachowuje się przede wszystkim jak Zdzisia, Zbysiu czy Wacek i jego zachowanie jest zachowaniem Zdzisi, Zbysia i Wacka. Kobiety nie są powszechne i akceptowalne, są jak marginalizowana mniejszość. Dlatego muszą się tłumaczyć z tego, że nie są jak inne kobiety lub właśnie są jak inne kobiety.
Co więc z mężczyznami? Czy oni są akceptowani? Prawdziwy mężczyzna nie mieści się w rurkach, prawdziwi mężczyźni mają zarost. Czyli mężczyzn dotyka ich własna metamęskość, kolejne łoże prokrustowe. Potem, oczywiście, wszyscy mężczyźni są tacy sami, wszystkie kobiety są takie same, powiedzą kolejno zawiedzeni kobieta i mężczyzna, zamiast odnieść zachowanie Zbysia i Zdzisi do Zbysia i Zdzisi. Najwyraźniej obie płcie spotykają się z takimi samymi uprzedzeniami i żadna na tym nie korzysta. Nawet metamężczyzna i metakobieta nie korzystają, bo nie dostaną komplementów od osób, którym podoba się ich sposób przeżywania męskości i kobiecości - zostanie to zakwalifikowane jako dobrze wyrobiona norma.
Metakobiety są bardzo fajnymi kobietami i nadal to, że możemy być kobietami w taki sposób, jest wspaniałe. Tylko czemu nie można zaakceptować wspaniałości i prawdziwości innego bycia kobietą? To normalne, że ludzie różnią się od siebie.
A moje buty nie czynią mnie facetem lub obojnakiem, lub nie wiem, kim. K., doprecyzuj, czym mam być przez te glany, bo nie umiem podzielić kobiecości przez trzy. Wiesz, że ja i matma to niekoniecznie dobre połączenie. Pomyślałabym, że masz na myśli reprezentowanie tylko jednego aspektu potrójnej bogini, ale jesteś chrześcijanką przecież...
Artykuły na podobne tematy u innych:

PS. Wszystkie moje czytelniczki, jesteście dość kobiece, nieważne, jakie macie buty. I wszyscy moi czytelnicy są dość męscy i też nieważne, jakie mają buty.
* Zespół Turnera nie czyni nikogo mniej kobietą.
** Uważam, że po polsku nawet to brzmi lepiej niż po angielsku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz