Z Listu o tolerancji Johna Locke pozwoliłam sobie przepisać ciekawsze, inspirujące fragmenty.
Lecz, aby jedni prześladowania i okrucieństwa, sprzecznego z duchem chrześcijańskim, nie stroili w barwę troski o państwo i poszanowania dla prawa, i na odwrót, by inni za parawanem religii nie szukali dla siebie swawoli obyczajów i bezkarności występków — krótko mówiąc, ażeby nikt nie mamił siebie lub innych, manifestując, że jest wiernym poddanym panującego bądź szczerym czcicielem Boga — uważam, że w pierwszym rzędzie należy dokonać rozdziału spraw państwa od spraw religii i sprawiedliwie zakreślić granice pomiędzy kościołem i państwem. Jeżeli takiego rozdziału się nie dokona, żadnym sporom nigdy nie będzie można położyć kresu, sporom pomiędzy tymi, którym dobro dusz albo państwa bądź rzeczywiście leży na sercu, bądź też udają, że leży.
Wciąż aktualne słowa. W wielu krajach nadal nie rozdzielono spraw religii od spraw państwa. Niestety.
A teraz rozważmy, czym jest kościół. Otóż kościół, jak mi się zdaje, jest wolnym stowarzyszeniem ludzi, którzy ze sobą się łączą na zasadzie całkowitej dobrowolności w tym celu, żeby publicznie cześć Bogu oddawać, w tej formie, jaka w ich przekonaniu jest bóstwu miła, a dla zbawienia ich duszy skuteczna.
Powiadam zatem, że jest to stowarzyszenie wolne i dobrowolne. Nikt bowiem z ludzi nie rodzi się jako członek jakiegoś określonego kościoła. W przeciwnym razie religia ojców i przodków prawem dziedzictwa przechodziłaby na każdego razem z włościami i każdy by wiarę zawdzięczał swemu pochodzeniu. A przecież nie można wymyślić większej od tego niedorzeczności.
Ktoś zwrócił uwagę na dobrowolność? Muszę jeszcze pochwalić na niedorzeczność uznawania ludzi za z przyrodzenia przeznaczonych jakiejś religii. W Polsce błąd ten popełniają niektórzy chrześcijanie, gdy chrzczą dzieci albo mówią o naturze ludzkiej (takie tam rzeczy, że każdy jest powołany, ma obowiązek do czegoś tam dążyć, zachowywać, nawet w prawie kanonicznym kiedyś przypadkiem znalazłam taki fragment), a także poganie, gdy mówią o religii przodków. To super, że my wyznajemy religię części naszych przodków. Znajdźcie mi jednak rodzimowiercę/rodzimowierczynię, który ma dziadków tego samego wyznania, co on/ona. Czuję jakiś dziwny dyskomfort, gdy ktoś reklamuje rodzimowierstwo jako religię przodków, mówi, że dlatego powinno się ją wyznawać. Brzmi to tak, jakby ta religia nie miała wartości i wyznawanie jej miałoby być karą za urodzenie się Słowianinem. Chyba nie tak powinno być.
Celem stowarzyszenia religijnego jest, jak powiedziałem, publiczny kult Boga dla osiągnięcia życia wiecznego. Do tego więc celu powinna zmierzać cała nauka, w tych granicach zamykać się winny wszystkie kościelne ustawy. W tym zgromadzeniu ani się nie prowadzi, ani się nie może prowadzić żadnej działalności, która by miała na celu posiadanie dóbr doczesnych i ziemskich.
W niektórych religiach kapłani muszą utrzymywać się z własnej pracy świeckiej. I to jest niezłe, bo nie uderza im woda sodowa do głowy ani z nudów nie wymyślają durnych ograniczeń dla wiernych.
Cała bowiem siła przemocy należy, jak powiedziano, do kompetencji urzędu, nie jest więc dozwolona żadnej osobie prywatnej, chyba w tym tylko przypadku, żeby zadawaną sobie odeprzeć.
To jest genialne, za to John Locke powinien Nobla (pośmiertnego) dostać. W końcu twórca liberalizmu, co nie?
Wszystkie prawa z tego tytułu, że jest człowiekiem i obywatelem, należy święcie u niego szanować, ponieważ nie wchodzą one w zakres religii, i dlatego bez względu na to, czy ktoś jest chrześcijaninem, czy poganinem, trzeba w stosunku do niego wstrzymać się od wszelkiej przemocy i krzywdy.
Najpierw jesteśmy ludźmi i obywatelami, potem wyznawcami religii.
A zatem nie wolno ci złośliwie go karać, tak żeby zarazem tracił dobra życia doczesnego, na podstawie twego mniemania, że w życiu przyszłym będzie potępiony.
Tu świetny jest język, użyte słowa złośliwie i mniemanie.
Bo skoro tylko zjednają sobie łaskę urzędu, i wskutek tego porosną w potężniejsze nad innych siły, to i dalejże! — z miejsca gwałcić pokój i miłość chrześcijańską; ale w odwrotnym układzie stosunków głoszą — konieczność pielęgnowania wzajemnej tolerancji!
Dziś to samo się mówi o muzułmanach.
Jeżeli w grę wchodzą interesy domowe i majątkowe, jeżeli zdrowie ciała, każdy ma pełną swobodę zastanowienia się w duszy, co będzie dla niego korzystne, i każdemu wolno urzeczywistniać ten zamysł, który we własnej ocenie uznaje za najlepszy; jeżeli nikt nie użala się na niedołęstwo sąsiada w prowadzeniu gospodarstwa, jeżeli nikt nie oburza się na czyniącego pomyłki w obsiewie pól i wydaniu za mąż swej córki, jeżeli w garkuchniach nikt nie poprawia kuchty, pitraszącego potrawy, jeżeli ktoś według własnego upodobania burzy, jeżeli buduje, czyniąc koszty na własny rachunek — cicho jest, wolno jest! Ale niech tylko spróbuje nie uczęszczać do świątnicy publicznej, a jeśli tam wejdzie, niech nie pokłoni ciała wedle uświęconego rytuału, niech swych dziatek nie powierzy do wtajemniczenia w święte misteria takiego czy innego kościoła, od razu się wszczyna szemranie, wrzawa, oskarżenie i każdy na wyścigi staje się ochotniczym mścicielem tak strasznej zbrodni, i tylko z wielkim trudem powstrzymują się od grabieży i gwałtu zeloci, gdy takiego złoczyńcę zapozwąć do sądu, a wyrok sędziego skaże jego ciało bądź na utratę wolności, bądź na topór, albo jego dobra wystawi na sprzedaż publiczną.
To jest dobre. Rolnik nie produkujący zboża może mi zaszkodzić powodując podniesienie cen produktów spożywczych, źle wydając za mąż córkę może zaszkodzić jej, brudny dom sąsiada to zagrożenie chorobami. Zaś inne obrzędy to problem tylko i wyłącznie sąsiada. Mimo to najłatwiej zareagować na religię.
A ponieważ tak wielka jest nikczemność ludzi, że wolą korzystać z owoców pracy cudzej, niżeli starać się o nie pracą własną, dlatego dla ochrony owych zdobyczy, jak bogactwo i mienie, lub środków, które warunkują ich zdobywanie, jak wolność i siła fizyczna, należy wchodzić z innymi w przymierze, aby wzajemną pomocą i zespolonymi siłami miał każdy w pełni zabezpieczone posiadanie swych dóbr prywatnych z jednoczesnym pozostawieniem mu troski o własne zbawienie, ponieważ w osiągnięciu zbawienia nie zdołają pomóc gorliwe wysiłki innych, ani jego utrata nie może wyjść innym na szkodę, ani też nikt nie jest w stanie wydrzeć drugiemu nadziei.
Nie ma to jak pocisnąć po całej ludzkości. Mam mieszane uczucia do tych słów. Druga część, dochodząca do spraw troski o własne zbawienie, jest najzupełniej ok. Pierwsza, ta o umowie społecznej, nie do końca. Sama umowa społeczna to sprawa skomplikowana i trudno jednoznacznie powiedzieć, czy Locke ma rację. Jak na swoje czasy, nie mógł mieć racji bardziej. Niepokoi mnie to uznanie ludzi za nikczemnych. Część ludzi jest nikczemna. Nic nie wskazuje, by autor miał na myśli część. A uznanie wszystkich ludzi za nikczemnych jest nieuzasadnione.
W końcu tych ludzi, którzy przeczą istnieniu bóstwa, w żaden sposób tolerować nie wolno. Dla ateusza bowiem nie mogą być święte żadne poręczenia, żadne układy, żadne przysięgi, które więziami są społeczeństwa: do tego stopnia, że w następstwie negacji Boga, już bodaj w samej myśli, to wszystko traci swą wartość.
Debilizm! Jeden jedyny w całym tekście, który jest genialny, ale debilizm. Wstawiam go, żeby nie było za słodko. Zachowanie resztek obiektywizmu by się przydało. To twierdzenie nie ma żadnego uzasadnienia. Nikt, wierzący czy niewierzący, nie opiera swoich działań w całości na wierze w istoty wyższe. Na szczęście, bo religia jako źródło moralności zawodzi. Nie ma powodu twierdzić, że X wywiązuje się z umowy (przysięgi, układu, poręczenia) z Y z powodu wiary w Boga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz