Początek we wpisie Prolog
Kariatydy Erechtejonu, z neoskosmos.com |
Nie chowaj nienawiści po wsze czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny
Drzwi skrzypiały jak wieko trumny. Tomek zawsze używał tego dołującego porównania. Znaczy, zawsze samo pojawiało mu się w głowie, gdy przychodził do kawiarni Pod dębem, czyli np. teraz. Za to nazwa mu się podobała. Choć uporczywie musiał ją tłumaczyć na polski, po angielsku nie brzmiała dobrze.
W kawiarni kawa była beznadziejna, ale za to był duży wybór dobrych herbat. Ojciec lubił tu pić herbatę, więc przylatując w czasie lekcji, powiedział Tomkowi, by wprost po szkole przyszedł do Pod dębem. Dlatego po lekcji angielskiego, ostatniej tego dnia, poszedł do kawiarni i szukał ojca wśród nielicznych ludzi przy stolikach. Najwyraźniej udało mu się przyjść przed nim.
Usiadł w ulubionym miejscu w kącie. Może zamówi białą herbatę. Choć w zasadzie powinien był poczekać na ojca. Przez chwilę obserwował smoki latające ponad głowami klientów Pod dębem.
Wieko trumny — albo drzwi — zaskrzypiało znowu. Przyszedł ojciec. Tomek był bardzo do niego podobny — obaj mieli jasne, blond włosy i byli dość wysocy. Jednak ojciec miał niebieskie oczy i zupełnie inne rysy. Matka miała szare oczy i równie ostre rysy jak Tomek.
Mężczyzna rozejrzał się po kawiarni, nie wiadomo czemu nie patrząc do kąta Tomka od razu. Znalazł go po chwili i pomachał, po czym podszedł i usiadł obok. Był niedbale ubrany — wytarty sweter zdawał się być starszy nie tylko od Tomka, ale i od właściciela, a do niezliczonych lat używania trzeba dołożyć wpychanie do bagażu podręcznego na każdy lot samolotem, spodnie zaś... w zasadzie nie dało się ustalić, czy są podarte celowo, czy może jednak nie. Pod tym względem Tomek również przypominał Michała Kwiatkowskiego. Nie lubił zbyt porządnych ubrań. Raz usłyszał, że wygląda jak obdartus. A raz, że jak bezdomny. I tak jego ubrania były bardziej całe niż dziurawe, więc było dobrze.
– Dobra, leciałem nad Ukrainą i wciąż żyję, więc nie ma o czym opowiadać. Ty mów. Chcę wiedzieć wszystko o smokach.
– Jest ich pięć i mają dziwne imiona. Wszyscy stwierdzają, że kartki, na których je rysowałem, są puste – opowiedział niepewnie. – To jest dziwne.
– To nie jest możliwe. Musiałbym to zobaczyć, żeby uwierzyć. Masz te kartki?
– Nie było dziś historii, to nie mam zeszytu.
– Narysuj jednego przy mnie, będę miał potwierdzenie. Mogę to nawet nagrać.
Tomek wyciągnął z plecaka piórnik oraz zeszyt od rysowania i przeznaczył kolejną z kartek na smoka. Ojciec zaś wyciągnął aparat z kamerą. Nie lubił korzystać w tym celu z telefonu, w ogóle był za tym, by telefony były od dzwonienia.
Chłopak rysował szybko, z kilku niedbałych kresek powstał zarys smoka zwiniętego w kłębek niby śpiący pies. Kształt pyska był nieco dziobowaty, a ogon za gruby u podstawy. Pokolorował smoka na żółto. Niall lubił ten kolor. Prawie jak różowy, ale miłość do różu ukrywał, a do żółci nie. Może kiedyś Tomek narysowałby smoka w swoim ulubionym kolorze, czyli białego?
– Widzisz, co rysujesz? – zapytał zaniepokojony ojciec. Tomek oderwał się od rysowania. Nie rozumiał pytania. Czyżby nagle coś było nie tak z jego rysunkiem?
– Taak...?
Mężczyzna machnął ręką. Podeszła do nich kelnerka, pytając, czy już coś wybrali, obaj zamówili zieloną herbatę.
– Pokażę ci potem nagranie.
Tomek dokończył smoka, a ten zszedł spokojnie z papieru i oznajmił, że ma na imię A-ma-gi.
– Już?
– Tak, skończyłem, nawet zdążył zejść z papieru.
Ojciec podał mu aparat, a Tomek obejrzał nagranie. Widział na nim zeszyt, swoje dłonie, a w nich kredki i ołówek. Mimo że wszystko wyglądało normalnie, pocieranie kredką o papier nie zostawiało śladu w odpowiednim kolorze. Jego ręce wykonały wszystkie ruchy potrzebne, by stworzyć smoka, którego na nagraniu nie było. Wyglądało to równie nierealnie, jak same smoki. Pozostawało zgodzić się z Izabelą Erdembajhsan, że smoki istnieją, a problemu nie ma.
– Ależ oczywiście, że miałaby rację – powiedział Ka-tu. – Przecież istniejemy.
– Nawet jeśli tylko w twojej głowie – dodał Takalu.
– Czy ja przyszedłem do kogoś, kto we mnie nie wierzy? – zapytał zdezorientowany A-ma-gi.
– Nie podoba mi się to, że przez moją ciekawość masz kolejnego smoka – powiedział ojciec. – Nie powinienem był ci na to pozwolić, a co dopiero cię do zachęcać do rysowania.
Tomek uśmiechnął się.
- Nie masz już prawa narzekać, że masz syna wariata. Ale możesz usilniej naciskać, bym się leczył.
Ojciec przytulił chłopaka.
– Obiecuję, że będę przy tobie, że nie będę sprawdzał, czy byłeś u psychiatry, bo ci ufam, że zabiorę cię na egzorcyzmy, jeśli będzie to konieczne i nie dam zbyt łatwo zapomnieć o wzięciu leków, że nie nazwę cię wariatem i nie będę cię oceniać.
– Matka wierzyłaby w smoki. Mówiłeś tak.
– Była nielogiczna jak logika matematyczna. Nie chodziła do wróżki i wyśmiewała horoskopy, za to wiązała jakieś sznurki, oczyszczała pokój, w którym nocowaliśmy, jakąś szałwią. To było dziwne miejsce, nocą obraz sam spadł ze ściany, w lustrze widziałem coś, czego nie znalazłem po drugiej stronie, ona też narzekała na coś innego. Nie rozstawała się z motanką, żełannicą, ale nigdy jej nie widziałem.
Tomek wiedział, czym jest żełannica i czemu ojciec jej nie widział, do czego była szałwia, a do czego można użyć sznurków. Babcia go uczyła. Niestety, nie nauczyła go, co jest nielogicznego w logice matematycznej.
Kelnerka przyniosła dzbanek z herbatą w zielonym ocieplaczu i dwa kubki.
– Za dwie minuty się zaparz... ops!
Stawiając na stole dwa wysokie kubki, przewróciła jeden z nich na dzbanek. Ten też się przewrócił i niezaparzona do końca zielona herbata w kolorze moczu poleciała na stół i zeszyt od rysunków. Tomek zaklął. Po rosyjsku.
– Przepraszam... naprawdę. To nie jest nic ważnego w tym zeszycie?... zaraz przyniosę nową herbatę.
– Nie, to nic ważnego – skłamał automatycznie Tomek. Niby nie był specjalnie emocjonalnie związany z kolejnym rysownikiem, ale jednak był on dla niego ważny. Kto zatrudnia osoby, które nie umieją nawet postawić kubka na stole?
– Nie bądź na nią zły – powiedział A-ma-gi, gdy kobieta wycierała stół. Tomek nie mógł odpowiedzieć na głos, ale pomyślał pytanie. Dlaczego?
– Bo wielokrotnie upuszczasz coś i jesteś z siebie niezadowolony, bo denerwujesz się podczas rozmów z obcymi ludźmi, bo nie lubisz być krytykowany, gdy chcesz jak najlepiej, nawet jeśli coś ci nie wychodzi.
– Tomku, mówię do ciebie.
– Przepraszam, mam jeszcze sześć osób ze sobą. Co mówiłeś?
***
Gdy Tomek chciał odprowadzić po szkole Kat, znikąd pojawiła się Sophie i musiała im towarzyszyć. Z jednej strony, pojawiła się nieproszona, z drugiej - w zasadzie, co komu przeszkadza jej obecność? Poza Tomkiem, oczywiście? Kat nie. Smokom - też nie.
– Przerażające jest, że coraz więcej krajów zakazuje kar śmierci, a jednocześnie w krajach, gdzie nie jest ona zakazana wykonuje się coraz więcej egzekucji – powiedziała Sophie. Właśnie minęli na ulicy ludzi rozmawiających o karze śmierci za homoseksualizm w niektórych krajach.
– Kara za homoseksualizm jest chyba sprzeczna z prawami człowieka – zauważyła Kat. – A przecież chyba wszystkie kraje je uznały.
– A homoseksualizm jest sprzeczny z prawami naturalnymi uznawanymi przez duchownych – powiedział Tomek – zaś sama kara śmierci jest sprzeczna z prawami człowieka, ale nie z prawami naturalnymi.
– Praw człowieka żadne państwo nie uznaje – wyjaśniła Sophie poprawiając okulary w złotych oprawkach – One są. Dlatego kar śmierci nigdzie być nie powinno.
– Za homoseksualizm nie powinno być – poprawił Tomek. – Za niektóre przestępstwa mogłyby...
– Wykonałbyś na kimś taki wyrok? – zapytała Sophie. Jej żółtozielone oczy wbijały się w Tomka, co akurat było nieco przerażające. Podobnymi oczami patrzył na niego Ma-ul-li.
– Tak.
Silniejsi robią krzywdę słabszym – nauczył się tego od dziadka. Gdyby był tym silniejszym, a tamten Tomasz Erdembajhsan tym słabszym, skorzystałby z tego.
– I jakie masz dzisiaj korzyści z tej nienawiści? – zapytał A-ma-gi. – Albo, jaką szkodę komuś poza sobą wyrządziłeś tą nienawiścią? Bo wszystko wskazuje, że tylko podpadłeś dziewczynie.
– To straszne – powiedziała pobladła Kathleen. – I za co byś komuś zrobił coś takiego?
Tak, A-ma-gi ma rację, chyba podpadł. W końcu, Kathleen nie akceptuje wcale żadnej przemocy. Niezależnie od tego, czym sprowokowanej. Było się nie odzywać.
Zastanowił się chwilę, patrząc na wystawę jakiegoś sklepu z ubraniami. Manekinowi brakowało lewej ręki.
– Dla pedofili, morderców, dla ludzi, którzy biją swoje dzieci...
– Dla pedofili i morderców nawet dałoby się to uzasadnić, ale dlaczego za klapsy?
– Dziecko to dla rodzica najbliższa rodzina, tak? – Po potwierdzeniu kontynuował. – Ludzie swoim bliskim dobrze życzą i chcą dla nich jak najlepiej. Do tego, dziecko jest bezbronne, więc przemoc wobec niego jest wyjątkowo odrażająca. Nie jest też w żaden sposób zagrożeniem dla sprawcy, więc tej przemocy nie da się uzasadnić. Uderzenie takiej osoby jest sprzeczne z każdą zasadą moralną, jaką da się wymyślić. Skoro ktoś może podnieść rękę na swoje dziecko, to dlaczego nie miałby wyjść na ulicę z karabinem i wystrzelać wszystkich tutaj? W końcu my dla takiej osoby nie jesteśmy ani bliscy, ani nie jesteśmy tacy bezbronni, czyli przemoc wobec nas jest czymś, czego się łatwiej dopuścić... Poza tym chciałbym kogoś ukarać, więc dorobiłem ideologię.
A-ma-gi miał rację, sugerując, że nienawiść się nie opłaca. Nawet teza, którą przed chwilą przedstawił, brzmiała głupio.
Kathleen pokręciła głową, ale nie odpowiedziała. Sophie chyba zamierzała coś odpowiedzieć, ale zrezygnowała i pożegnała się z nimi. Rzuciła komentarz, że pewnie wolą zostać sami.
– Kogo chciałbyś ukarać? – zapytała Kat, gdy dziewczyna odeszła.
– Ile powiedział ci Eric?
Człowiek z natury swej jest egoistą. Lubi słyszeć swoje imię, lubi myśleć o sobie i mówić o sobie. A tu Eric opowiedział wszystko za niego. To denerwujące.
***
Niall siedział w szkolnej szatni i czekał na Tomka. Nie chciało mu się iść na górę. Nikt na niego nie zwracał uwagi w tym miejscu i było tu dużo spokojniej niż w innych częściach szkoły.
Pojawiła się Kathleen.
– Hej, co tam? – powiedziała, siadając obok. Niall zmarszczył brwi. Zupełnie nie widział sensu w przyjaźni Tomka z Kat. Nawet ją tolerował, ale nie chciał znać dziewczyny. Jemu trudno przychodziło przełamywanie lodów, bo nigdy nie miał na to ochoty. Zwłaszcza w sytuacji, gdy ktoś zabiera mu przyjaciela.
– Hej, widziałaś Tomka? – zapytał, nie wiedząc, o czym mówić. Przecież nic poza Erdembajhsanem ich nie łączyło.
– Nie, od wczoraj nie – odpowiedziała. – Pytałam, co u ciebie.
– Słyszałem – burknął. – Nie mam ochoty ci się zwierzać.
Dziewczyna spojrzała na sufit. Chyba to był sposób okazania dezaprobaty. Niallowi zrobiło się przykro, że był niemiły. Nie przeprosi jej, bo jak by to wyglądało?
Kat odeszła, a Niall zamyślił się. Obudziły go dopiero słowa Tomka:
– Cześć.
– Cześć... Kathleen tu była przed chwilą.
– Wiem, słyszałem od niej – Tomek uśmiechnął się wyjątkowo bezczelnie. – I co? Zachowałeś się jak zwykle?
– A co miałem zrobić? Nikt nie kazał mi być dla niej miły – oburzył się Niall. Tomek nadal się szczerzył.
– Dobra. W sumie nie miałem powodu, by się tak zachować. A teraz powiedz mi, czy ja o czymś nie wiem i mam być jednak miły dla ludzi.
– Dla Kathleen masz być miły – Tomek przestał się uśmiechać. – I tak, to dlatego, że nie wiesz o czymś. Trzeba pójść do biblioteki i czymś tam się zająć. Można za to zerwać się z lekcji i nam to usprawiedliwią. W sumie praca zajmie nam parę minut, ale polenimy się do końca godziny, by nie iść na angielski. I my to ja, ty i Kathleen. Właśnie rozmawiałem o tym z bibliotekarką, ona mnie chyba lubi, bo to mnie poprosiła o znalezienie jeszcze dwóch osób, które chcą uciec z lekcji. Wiem, że nie chcesz iść na angielski, więc będziesz znosił Kat i to od ciebie zależy, czy to będzie miłe, czy niemiłe doświadczenie. Ale ja nie chcę, by bliscy mi ludzie się kłócili.
Niall nie wiedział, że Tu-ru i A-ma-gi pochwalili tę wypowiedź.
– Przekonałeś mnie – stwierdził, śmiejąc się. – Idziemy?
– Nie, bo skończymy przed angielskim – Tomek spojrzał w sufit jak Kathleen niedawno, najwyraźniej już przejął ten zwyczaj od dziewczyny. – A ty i Kat musicie się najpierw dogadać.
Ma-ul-li uważał za ważne, że Niall był taki jak zwykle w stosunku do Kathleen, zamiast być miłym. To by było dwulicowe. A nikt nie chce przyjaźnić się z kimś dwulicowym. Zdaniem Tomka za dwulicowość wolno kogoś znienawidzić, ale A-ma-gi stwierdził, że nie wolno. Najwyraźniej nikogo nie wolno nienawidzić.
Pst! Za tydzień będzie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz