O ognikach i Leleniu

16 cze 2015
jeleń, leleń, źródło: Unsplash
W tej bajce Jaśko zajmuje się byciem idiotą, nie zrozumiecie dzikiej radości z takiego podsumowania.  Mało się dzieje, ale jest mi to potrzebne do dalszej fabuły (i poślubienia księżniczki). Chyba te wszystkie baśnie dostaną tytuły od O. A ja mam pomysł na nowe opowiadanie.

Gdy Jaśko pokonał strzygę udał się do dworu pani Jarowa. Tam urządzono wielką ucztę, by upamiętnić zwycięstwo. Przybyło na nią wielu wojów.
W świętowaniu udział mieli głównie starsi mężowie jak Słup z Mojmirowic - więcej wychwalany niż jego syn - i jego rówieśnicy. Byli też młodsi, a jednak wiekiem zbliżeni do braci Jaśka.
Miał tylko jednego rówieśnika. Zbyszek był najemnikiem u Wojciecha z Przybyszewic.
Gdy sobie rozmawiali, Jaśko dowiedział się, jaka krzywda spotkała jego nowego druha. Otóż, chłopaka rodzice odumarli, gdy miał kilka lat i dalsi krewni zawłaszczyli jego ziemię po ojcu w kraju na wschodzie.
Oczywiście postanowili wyruszyć na wschód by odzyskać ojcowiznę. Zatem po zakończeniu świętowania Zbyszek wymówił służbę u Wojciecha i wyruszyli na wschód.
Trzeciego dnia podróży przekroczyli granicę, a gdy po raz pierwszy we wschodnim kraju rozbili obóz, Jaśko zauważył ogniki w lesie. Widywał je i wcześniej, ale od początku podróży ich nie niepokoiły.   Podobno były zwiastunem śmierci, ale widywał je dość często. Nigdy się do nich nie zbliżał.
Ognikami były dusze zmarłych, którzy zdobyli bogactwa w nieuczciwy sposób. Podobno jeśli się schwytało ognik, w zamian za uwolnienie był on gotów spełnić życzenie. Mógłby spróbować. Nie robił tego nigdy, ale zawsze musi być ten pierwszy raz.
Wstał i poszedł w stronę kilku migoczących światełek. Ogniki pojawiają się na bagnach, zatem powinien uważać, żeby nie utonąć. Poprosi o to, żeby zostać sławnym, wielkim wojownikiem. Jak jego ojciec… żeby częściej miał powody do dumy. Bo na razie zdarzyło się to tylko raz.
W zasadzie nie chciało mu się polować na ogniki, tylko jakiś głos w głowie mówił, że musi to zrobić.
W tym lesie było łatwo się zgubić, podszyt był bardzo rozwinięty.  Po chwili nie widział już obozowiska, chociaż wiedział, że jest blisko. Ogniki zaś nadal były tak samo daleko.
Przyspieszył. Nie mogą mu przecież uciec.
Już krok, dwa… Światła zniknęły. Pojawiły się dalej, po lewej. Pobiegł w tamtą stronę. Zniknęły, gdy miał schwytać ognik o niebieskiej barwie. W prawo. I znowu wyparowały.  I jeszcze raz, potem już się nie pojawiły.
W którą stronę jest ich obóz?
Usiadł na ziemi i zastanowił się chwilę. Zbyszek szukał gwiazdy polarnej na niebie, gdy siedzieli przy ognisku. Była po lewej od miejsca, gdzie on sam siedział. Potem poszedł w prawo. W prawo i w przód. Ale chyba bardziej prawo. Po tym prawoprzodzie zmienił kierunek, to było w lewo i szedł tak chyba dłużej niż w prawo przód, był tam taki kriakowisty dąb i krzaki jagód, potem przez chwilę szedł czymś, co wyglądało jak ścieżka, ale urywało się nagle, a potem jakby znów pojawiało. Prawo i w tył, chwilkę w lewo. Znaki charakterystyczne tego odcinka: dwie zrośnięte brzozy, pniak. Najbliżej będzie pniak i powinien być za nim.
Nie ma.
To może trochę bardziej z tyłu, albo bardziej po lewej… O, jest. Dziwne, tamten pniak miał jakby mniejszą średnicę. Może mu się tylko wydawało. Światło księżyca działa dziwnie na wszystko. Dobra, teraz zrośnięte brzozy.
Światło księżyca światłem księżyca, ale jedyne zrośnięte drzewa tutaj to sosny.
 - Jestem głupcem- mruknął Jaśko.
Nigdy nie zgubił się w lesie. Co prawda, zwykle włóczył się po jednym i tym samym lesie, ale się nie zgubił. 
Postanowił poczekać aż zrobi się jasno. Wtedy może sosny znów będą brzozami.
Usiadł na swoim zbyt dużym pieńku i zamknął oczy.
Obudziło go światło padające wprost na twarz. Otworzył prawe oko. Zobaczył jakiś dziwny ciemny kształt, którego nie mógł rozpoznać pod słońce. Otworzył lewe oko i zorientował się, że to olbrzymie rogi stojącego przed nim jelenia, również słusznych rozmiarów. Zwierzę patrzyło na niego tak jak czasami robił to jego dziadek. Zdawało się, że zaglądają do środka duszy osoby. Tylko dziadziuś znał go na wylot.
Jeleń odwrócił się, zrobił kilka kroków i obrócił głowę do Jaśka. Chodź za mną. Przekaz był oczywisty. Chłopak przeciągnął się, wstał i ruszył za zwierzęciem.
Doprowadziło go na szczyt niezalesionego wzgórza. Z jego szczytu widział trakt, chyba ten, którym podróżował, rzekę i dwie wsie nad nią. Zastanowił się. Zbyszek albo zamartwia się w ich obozie, albo go szuka, albo pyta we wsiach, czy nie pojawił się ktoś obcy. On zrobiłby to ostatnie.
Tymczasem jeleń zniknął. Nawet mu podziękować nie zdążył. Wzniósł oczy do nieba. Bogowie chyba mieszkają nad nimi, a już na pewno ten bóg. Zresztą, zapewne słyszą zawsze i wszędzie, a niebo świetnie nadaje się do myślenia o nich. Wypowiedział podziękowania i poszedł w dół, w stronę traktu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz