Rozdział I

12 lis 2015
 fantasy, filozofia, magia, magiczna, fantastyka, idea, Platon
Zapraszam do czytania rozdziału I.

- W czym mogę pomóc? - Vijek podniósł wzrok znad książki. Jego zdaniem trzeba było być świnią, żeby kogokolwiek oderwać od lektury w tak ciekawym momencie. Nawet jeśli ten ktokolwiek był w pracy.
Od książki oderwał go mężczyzna wyglądający jak podstarzały Kwiat. Vijek za tą subkulturą nie przepadał, więc miał kolejny powód, by starca znienawidzić. Co z tego, że zdawał sobie sprawę, iż żaden Kwiat nie przekroczył trzydziestki.
Mężczyzna miał długie, siwe włosy opadające falami na ramiona i plecy. Ubrany był w jaskrawą, chabrowo-różową tunikę w skomplikowany wzór i czerwone nogawice. Spodnia koszula miała żółty kolor. Tylko Kwiaty noszą się tak kolorowo.
- Chcę skorzystać z księgozbioru z Sali 15 - starzec wyjaśnił powód niepokojenia go.
Vijek drgnął. Sala 15 znajdowała się w podziemiach i przechowywano w niej najstarsze zwoje i trudno dostępne księgi o magii. Wszystkie były bardzo cenne.
Kimkolwiek ten facet był, zblazowanym starcem czy zwiędłym przedwcześnie Kwiatem, Vijek nie zamierzał mu pozwolić nawet się zbliżyć do sali 15.
Musiał go zapytać o pozwolenie. To był jego obowiązek. Przyjrzy się dobrze kwitkowi. Jak się chce, to w każdym dokumencie można znaleźć coś, co uczyni go nieważnym.
- Poproszę o pańskie pozwolenie - przywołał na twarz uprzejmy uśmiech.
Starzec wyciągnął z mieszka przy pasie z zielonej skóry pogniecioną kartkę. Rozprostował ją i położył na biurku Vijeka. Ten nawet nie musiał się zbytnio starać, by zauważyć, że pozwolenie jest podróbką. Podpis Naczelnika wyglądał prawie jak autentyczny, ale od dwóch miesięcy Naczalstwo miało druczki żółte, a nie niebieskie, zaś zawsze mieli inną czcionkę. No i ktoś bardzo mądrze podrobił je od razu przeterminowane.
Vijek przeniósł wzrok z pozwolenia na starca. Według informacji na druczku nazywał się on Tik Lenma. Pewnie był cudzoziemcem. Imiona Aysenvińczyków jako połączenia imion ojca i matki były dłuższe, przynajmniej dwusylabowe.
- Przykro mi, panie Lenma, nie może się pan posłużyć tym pozwoleniem.
Nie było mu przykro. Cieszył się, że uratował cenne dzieła przechowywane w sali 15. A mówią, że zawód bibliotekarza nie łączy się z odpowiedzialnością.
Lenma pochylił się nad Vijekiem. Był od niego wyższy i mężczyzna pomyślał przez chwilę, że nie chciałby się ze starym spotkać sam na sam w ciemnym zaułku.
- Muszę - powiedział Lenma z naciskiem - dostać się do tej sali. Muszę przeczytać Księgę Istoty Rzeczy.
Vijek wskazał na podrobione pozwolenie.
- Nawet nie przypomina autentycznego. Miałbym pana dopuścić do najcenniejszych ksiąg w kraju na gębę?
- Nie przypomina autentycznego. Pff! - Lenma parsknął i opluł Vijeka przy okazji - To Naczalstwo zawsze pozmienia wzory i porządni ludzie mają przez to kłopoty. Weź pan udaj, że nie zauważa pan, że inne jest.
Vijek wywrócił oczami i otworzył książkę.
- Skoro to wszystko, to ja wracam do lektury.
Niestety, Lenma postanowił, że nie da mu doczytać rozdziału biografii Elfyra Szetrena, bohatera narodowego Aysenvin.
- Zapłacę.
Vijeka ten człowiek irytował od samego początku, gniew tylko wzrastał. Teraz pochwycił gniew, przyczepioną do niego moc też, i posłał małą, błękitną błyskawicę w stronę natręta. Gdy ta dotknęła jego piersi, mężczyzna podskoczył i wybiegł z pokoju. Po kilku chwilach Vijek zobaczył go przez okno. Nie spodziewał się, że można tak szybko chodzić i wciąż nie biec. Dziwne. Zwykle można magią kogoś odstraszyć, ale nie aż tak przerazić. Chociaż skoro Lenma jest obcokrajowcem, to może pochodzić z kraju, gdzie niewielu ludzi ma zdolności magiczne. Na przykład w Kerdilii tak było. Wśród Kerdrilczyków nigdy nie było zbyt wielu czarodziejów, a po licznych wojnach z innymi krajami, takich jak jego ojczyste Aysenvin, których armie wykorzystywały magię w czasie walki znienawidzili ją i wygnali ludzi z magicznymi zdolnościami.
Odkąd Vijek uwolnił magię gniewu nie brał udziału w żadnej kłótni, jeśli sam nie chciał. Błyskawice były aż nazbyt efektowne.
Popatrzył na złoty dysk na ścianie symbolizujący boga słońca Iliena i wymamrotał słowa modlitwy. Bogom trzeba podziękować za dar, zwłaszcza gdy nas ratuje przed znoszeniem natrętów, a bezcenne zwoje przed jakimiś Kwiatami.
Ciekawe, co było w tej książce, której tak potrzebował cudzoziemiec. Vijek postanowił się tego dowiedzieć. Nie potrafił sobie przypomnieć tej całej Księgi Istoty Rzeczy, więc musiała być o magii i to dość zaawansowanej. Zwoje i łatwiejsze księgi kojarzył, a nic innego nie było w sali 15.
Biografia Elfyra Szetrena może poczekać. Vijek wstał i ruszył w stronę drzwi. Na klatce schodowej poszedł w dół. Gdy już był na najniższym poziomie otworzył ciężkie metalowe drzwi zamykane na pięć zamków.
Patrzył na ogromną, wysoką salę, na środku której rósł dąb. Miał on szarawe liście, bo brakowało mu światła. Ale wielkie drzewo w podziemiach robi wrażenie. W jego gałęziach mieszkało małe stadko wróżek, które jak wiadomo są zawsze strażniczkami wiedzy. Regały zdaniem Vijeka tworzyły wokół tego drzewa coś w rodzaju miasta - układ przejść między nimi był podobny do siatki ulic Lidrenu, jeśli uznamy, że dąb jest odpowiednikiem ratusza. Drzwi były w miejscu północnej bramy miasta.
Księga Istoty Rzeczy powinna być w miejscu… chwila, litera K, coś o magii… Szewska z Północną. Dziwne, on sam tam mieszkał.
Idąc w tamtą stronę minął lustro, które znalazło się w bibliotece chyba dla ozdoby. Wciąż było zasłonięte. Podczas pierwszego zimowego nowiu, gdy jest najmroczniej, przez zwierciadła do naszego świata mogły przedostać się duchy i inne stwory z zaświatów. Jeśli się je zasłoniło, to nie widziały, że warto tędy wychodzić. Dlatego gdy ostatnio tu był, wziął kawałek materiału i zarzucił na lustro. Teraz był podarty; trzy długie dziury wyglądały jak zrobione pazurami. Od środka. Przeszedł go dreszcz. Najwyraźniej zasłona nie oszukała Szarego Ludu. Zdjął ją i rzucił w kąt, konkretniej w róg Północnej i Terskiej. Zwierciadło było nienaruszone. Nic się przez nie nie wydostało.
Omen śmierci.
Gdy ktoś miał zginąć zasłony nie mogły zmylić Szarego Ludu, który to wyczuwał. Tylko tu nikt nie mieszkał. Wróżek chyba nie dotyczyły takie rzeczy. Szary Lud byli to przecież zmarli ludzie, elfy i krasnoludy, także mieszańce. W cokolwiek zmieniały się wróżki po śmierci, nie nazywało się to Szarym Ludem i nawet jeśli miało pazury, to na pewno nie aż tak wielkie. W końcu te istotki mieściły się w dłoni.
Vijek nie wiedział, co z tym fantem zrobić, więc dał sobie spokój. Jego siostra Mijeliana znała wszystkie przesądy, może mu dokładnie powie, co to może znaczyć.
Problem rozwiązany, przynajmniej na razie. Odhaczamy i idziemy dalej.
Znalazł odpowiedni regał i przejrzał go w poszukiwani Księgi. Zawsze miał tego pecha, że im bardziej potrzebował książki, tym wyżej była. I oczywiście, najwyższa półka. Niski nie był, ale musiał wspiąć się na palce, by dosięgnąć Księgi Istoty Rzeczy.
Była ona gruba i na pewno stara, ale jednak nie był to żaden zabytek literatury. Oprawiono ją w brązową skórę z wytłoczonymi złotymi literami. Na grzbiecie umieszczono kameę z białego kamienia w bursztynie. Przedstawiała ona twarz młodej dziewczyny.
Księga z własną strażniczką. Musi być bardzo ważna.
Postukał w bursztyn. Ten zafalował, a kamienna dziewczyna wyrosła przed Vijekiem. Cała była w kolorze écru , od czubków pantofelków po niesforny kosmyk na czole. Mężczyznę ciekawiło, czy oczami bez źrenic - albo ze źrenicami w kolorze tęczówek i białek - może go widzieć.
- Dzień dobry - powiedziała dziwnym głosem, jaki zwykle miały strażniczki ksiąg. Brzmiał jak chrzęst żwiru.
Odpowiedział na powitanie.
- Jak ważna jest twoja księga?
Strażniczka zastanowiła się chwilę.
- Zawarto w niej wiedzę o substancji, formie i idei, o budowie wszystkiego, o pojęciach i ich naturze, o strukturze magii, o przekazywaniu, transporcie i wartości.
- Od szóstego słowa niewiele rozumiem. Substancja, forma i idea? Brzmi jak dawna filozofia Ulijczyków, Pertenses, Kilgetes i inni stamtąd. Te wszystkie rzeczy nie miały żadnego związku z rzeczywistością, filozofowie zaczęli się zajmować życiem od Dziewięciu Tez Rennina Iczega, wszystko wcześniejsze to bzdury.
- Ty tak sądzisz - powiedziała dumnie.
Vijek wiedział, że są ludzie, którzy starej filozofii przypisują jakieś zalety. Mimo to filozofia nowoczesna opierała się na Dziewięciu Tezach i nigdy nie wykraczała poza ich ramy. Przemyślenia Pertensesa, Kilgetesa, Kirionejczyków i innych były reliktem przeszłości. Szanowanym ze względu na wiek, a nie prawdziwą wartość.
- Wyjaśnij mi może, po co komu ta twoja księga? Da się cokolwiek zrobić z tą formą i ideą?
- To potężna wiedza.
Czyli raczej nic się nie dowie. Stuknął w bursztyn i strażniczka zniknęła. Tik Lenma musiał być zwykłym wariatem. Kto inny chodziłby ubrany jak clown i próbował nielegalnie zdobyć księgi o starożytnej filozofii?

***

Księgi Istoty Rzeczy Vijekowi nie udało się otworzyć, więc nawet nie dowiedział się, czy pod przykrywką idei, formy i struktury jest w tym coś konkretnego. Zostawił książkę w spokoju. Miała aż cztery zamki. Podejrzewał zatem, że coś ważnego tam jest.
Gdy wracał z pracy Miejska Gwardia rozpędzała Kwiaty. Zrobiły jakąś demonstrację. Albo manifestację? W każdym razie chodziło im o pokój i wolność. Aysenvin nie prowadziło jeszcze żadnej wojny i było wolne.
Wczoraj słyszał o pewnych niepokojach w Levle. Było to duże państwo na północy, za górami. To chyba jedyne wydarzenia, które mogłyby podburzyć Kwiaty. Imperium Levle było autorytarnym państwem rządzonym przez Radę Czarodziejów. Jakieś zamieszki były tam co chwilę, gdyż czarodzieje rządzili twardą ręką, a dzięki magii mieli duże możliwości karania obywateli. Dodatkowo, w Levle mieszkały głównie elfy, zaś w Radzie Czarodziejów było dużo ludzi, co sprawiało, że Levlańczycy nie umieli się utożsamić ze swoim państwem. Do imperium uciekła duża grupa wygnanych kerdrilskich czarodziei oraz emigrowali tam niektórzy aysenvińscy czarodzieje, gdyż w ojczyźnie byli mniej cenieni. Ci właśnie robili tam kariery. Podobno niektórzy członkowie Rady chcieli wprowadzić zasady zwiększające szansy Levlańczyków. Pomysł ten nie przeszedł, bo mający większość cudzoziemcy głosowali przeciw. W Radzie nadal liczyły się tylko umiejętności magiczne.
Vijek splunął, gdy mijał jakiegoś Kwiata. Była to kobieta z długimi, rozczochranymi włosami i w bardzo kolorowym ubraniu. W odpowiedzi na jego zachowanie uniosła rękę i pokazała mu znak pokoju. Przy okazji rzuciła jakimś sloganem o miłości do wszystkich żywych stworzeń. I ktoś mówi, że kobiety-Kwiaty nie są dziwkami?
On ubierał się przyzwoicie, w stonowane barwy, nie palił opium, nie pił, pracował… Mógł się uznać za lepszego od nich. Bo był lepszy. Najbardziej irytowało go to, że Milian, jego kochany starszy brat, został Kwiatem. Był kiedyś taki odpowiedzialny. Rodzice stawiali go Vijekowi i Mijelianie za wzór. I co z niego wyrosło?
Kwiaty pojawiły się cztery lata temu. Milian zaś był Kwiatem dokładnie od czterech lat, był jednym z pierwszych. Gdy pewnego dnia zaczął mówić o pokoju na świecie nikt nie uznał tego za niepokojące. Gdzieś na północy trwała jakaś wojna i niektórzy przejmowali się tym bardziej niż inni. A Milian zawsze był wrażliwy. Za późno się zorientowali, że to wszystko jest niepokojące.
Swoją drogą, miał nadzieję, że tym razem go nie aresztowali. Ostatnio, gdy nie podobało im się wprowadzone prawo dotyczące opium - zostało jeszcze bardziej zabronione - Milian naprawdę miał kłopoty. Użycie magii przeciwko gwardzistom w czasie demonstracji, zażywanie i rozprowadzanie nielegalnych substancji. Aż się wstyd przyznać do pokrewieństwa.
Wśród Kwiatów nie widział Miliana, co go cieszyło. Przeszedł przez ulice, gdzie odbywała się akcja i znalazł się na ulicy Szewskiej. Do Północnej trochę jeszcze brakowało, ale i tak nie zamierzał iść prosto do domu. W końcu umówił się z Mijelianą. W trzeci dzień siedmiodnia wracała z uniwersytetu, gdy on kończył pracę. Szkoda by było nie wykorzystać takiej okazji do spotkania.
Dziewczyna już czekała w ustalonym miejscu; przy jakimś pomniku. Siostra była podobna do Vijeka. Oboje mieli jasnobrązowe włosy, szaroniebieskie oczy i zadarte nosy, byli może nie bardzo wysocy, ale urośli ponad średnią. Milian wyglądał niemal tak samo jak Vijek. Veldowie nie wyróżniali się z tłumu w żaden sposób, większość Aysenvińczyków tak wyglądała.
- Cześć - przywitała się i nie dając mu odpowiedzieć zapytała - Widziałeś demonstrację? Milian tam był? Aresztowali go?
- Jak wychodziłem, to już ich rozpędzała Gwardia. Nie widziałem go, ale mógł tam być.
Mijeliana zawsze miała bardzo optymistyczne podejście, więc uznała, że Miliana na demonstracji nie było.
- To dobrze. Piła, ten od ekonomii, nie mogę zapamiętać, jak się nazywa naprawdę, zrobił nam dziś wykład o tym, jak Kwiaty wpływają na gospodarkę… - wzięła go za rękę i pociągnęła - Słyszałam od Amtidy, że otworzyli cukiernię tuż obok, mają tam podobno dobre ciastka czekoladowe, musimy tam pójść. Wracając do tematu gospodarki, to, uważaj, my na nich nie tylko tracimy.
- Tu mnie zaskoczyłaś - przyznał Vijek - A co z tymi ciastkami czekoladowymi? Wiesz, że czekolada jest ważniejsza od gospodarki. Siostra pociągnęła go w lewo, potem raz skręciła i już miał pytać, czemu ,,tuż obok” jest tak daleko, ale właśnie stali przed cukiernią. Mieściła się w kamienicy pomalowanej na błękitny kolor, który mocno rzucał się w oczy.
- Na Kwiatach zarabiają farbiarze, krawcy, kupcy sprowadzający barwniki, wszyscy, którzy pozwalają im ubierać się kolorowo - Mijeliana znów zaczęła nawijać już w środku, patrząc na ciastka - Normalni ludzie noszą ubrania w dość stonowanych barwach…
Jej suknia wierzchnia była brązowa, a spodnia beżowa. Odzienie Vijeka było w podobnych kolorach, podobnie z innymi ludźmi w lokalu. Wszelkie odcienie beżu, brązu, barwy ziemi, szarości i biel.
- Kwiaty zaś lubują się w kolorach. Jak ostatnio widziałam się z Milianem, miał na sobie czerwień, błękit i zieleń. W ten oto sposób niektórzy zarabiają na ich kaprysach.
- Chyba nie powiesz mi, że te nieroby są opłacalne? - zapytał ją brat - Nazwy tego ciastka nie potrafię przeczytać, ale ja to chcę.
Ciastko miało nazwę, która wyglądała na levlańską. W Levle robią dobre czekolady. I dziwne nadzienia do nich. Nazwy nadzienia też nie umiał przeczytać. Nie miał pomysłu, czym mogło być.
Dziewczyna wybrała dla siebie inne ciastko. Nieczekoladowe. Zdrada.
- Oczywiście, że nie. Nie pracują, a przynajmniej nie legalnie, bo prawdopodobnie jakoś się utrzymują. Nie ma kasy z podatków. W dodatku, w naszej kulturze tradycyjnie ceni się pracowitość, dzięki czemu Aysenvin jest bogate. Taka rzesza bezrobotnych, którzy są dumni z bycia bezrobotnymi to zagrożenie.
Wyobraził sobie dzieci patrzące na Kwiaty i stwierdzające, że jednak bycie porządnymi ludźmi nie jest fajne. Kolejny powód, by subkultury nie lubić. To demoralizacja.
Vijek płacił za słodycze i tylko skinął głową. Musiał zapytać o te pazury na zasłonie lustra. Może Mijeliana się już wygadała.
- Jak Szary Lud podczas pierwszego zimowego nowiu rozedrze zasłonę na lustrze, to omen śmierci, prawda? - zapytał.
- Tak… - odpowiedziała bez wahania, potem otworzyła szeroko oczy - Vi, to śmierć w ciągu roku, bo przed następnym takim nowiem. Nie mów mi, że coś takiego u ciebie by… Nie, przecież jest wiosna.
- W jednej z sal w bibliotece jest lustro, długo tam nie zaglądałem i dopiero dziś zauważyłem. Mieszkają tam tylko wróżki i strażnicy wiedzy.
Dziewczyna pobladła i powiedziała mu szeptem:
- Szary Lud chciał się dostać do czegoś w tym pomieszczeniu, bo ta rzecz do następnego pierwszego zimowego nowiu wywoła przynajmniej kilka zgonów. On nie zajmuje się wróżkami i strażnikami, a skoro nikt inny tam nie mieszka, to musiało tak być.
Książka najwyraźniej jest bardzo ważna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz