Początek we wpisie Prolog
Gilgamesz i Enkidu |
Ty mnie pomożesz, ja Tobie pomogę: cóż złego może nas dwóch spotkać?
~Epos o Gilgameszu
Odkąd pojawił się Ma-ul-li Tomek bał się rysować smoki i inne zwierzęta. Wolał trzymać się roślin. Postanowił jednak, że nie będzie się bał własnego umysłu.
Rysowanie to jego radość i nie pozwoli, by halucynacja, która pozwoliła mu szukać radości gdzie indziej, mu to odebrała.
Otworzył szkicownik. Ten smok będzie zielony i bardziej smukły niż Ma-ul-li. A także nie będzie latał z literą S na łapie. Zaś posiadacz tatuażu-litery usiadł obok i patrzył.
Wyciągnął wszystkie swoje zielone kredki, a także te niebieskie i żółte, by zrobić cienie i bliki. Dla oczu smoka potrzebny będzie fiolet. Szczegóły się zrobi ołówkiem, ale kontury zacznie najjaśniejszą zielenią.
Rysował szybko, czując jakąś dziką radość z tej czynności. Wkrótce pracował nad szczegółami - szponami, oczami, zębami i językiem w otwartej paszczy - a stwór nadal się nie ruszał.
Ledwo Tomek stwierdził, że smok jest skończony i zaczął odkładać przybory, ten oderwał się od papieru. Musi o tym komuś powiedzieć.
Tylko komu? El mógłby powiedzieć wszystko, ale Niall nie był tak bliskim przyjacielem. W oczach Kathleen bardzo nie chciałby wyjść na wariata, a w towarzystwie Erica wciąż nie czuje się komfortowo.
Pozostawał mu ojciec, który był daleko na Ukrainie robiąc reportaż o tamtejszej wojnie. Ojciec nie pomoże mu stamtąd, a Tomek mu tylko przysporzy zmartwień. I też nie chciał go zawieść, a urojenia naprawdę nie są tym, czego ktokolwiek chciałby od swojego syna. Wyobraził sobie tę rozmowę.
- Halo?
- Tato, jest ze mną źle.
- Co się dzieje?
- Smoki z moich rysunków zaczęły ożywać.
- Zwariowałeś.
- Co mam zrobić?
- Idź do lekarza. Stąd nie mogę ci pomóc, jak wrócę, to pogadamy.
- Tato, jest ze mną źle.
- Co się dzieje?
- Smoki z moich rysunków zaczęły ożywać.
- Zwariowałeś.
- Co mam zrobić?
- Idź do lekarza. Stąd nie mogę ci pomóc, jak wrócę, to pogadamy.
Jest prawie tak, jakby ojciec rzeczywiście kazał mu czekać, aż wróci. Znaczy, kazał też iść do lekarza, ale leczenie to poważna sprawa i można uznać, że tu nie wystarczy wyobraźnia. Dobra wymówka.
Musi o tym komuś powiedzieć. Niall? Czy może skoczyć na głęboką wodę, zignorować to obce coś i powiedzieć Ericowi?
Tymczasem drugi smok obejrzał okolicę, przywitał się z Ma-ul-lim, polatał chwilę i w końcu się odezwał.
- Jestem Tu-ru. Wyglądasz na zmartwionego, Erdembajhsanie. Potrzebujesz chyba się komuś zwierzyć.
Tomek pokiwał głową.
- Potrzebuję. Tylko może znajdę kogoś, kto istnieje.
Gdy komuś powie, czeka go leczenie. Szpital psychiatryczny. Zamkną go wraz z innymi, schizofrenikami, maniakami, tymi z depresją... Będzie łykał leki i marzył o wolności. Gdy wreszcie wyjdzie, będzie okropnie. Nikt takiego nie będzie chciał zatrudnić, przez to, co straci w szkole, nie dostanie się na studia, nikt nie będzie chciał znać wariata... Tak bardzo nie chciał leczenia. Ani nie leczenia, bo kto wie, co będzie dalej.
Dlaczego musiał ześwirować? Dlaczego?
Te smoki mogłyby zniknąć. Albo nigdy się nie pojawić. Byłby zdrowy, byłby spokój.
- Gdybym się nie pojawił, byłbyś nadal smutny - powiedział Ma-ul-li.
- Może jest weselej, bo ty tu jesteś - przyznał w końcu Tomek, któremu wcale się nie podobało podsłuchiwanie myśli - Ale wcześniej miałem takie wygodne status quo, nie byłem szczęśliwy, ale miałem spokój.
Spokój. To było najlepsze określenie tego dziwnego stanu. Nie szczęście, do tego było za daleko. Krucha równowaga na granicy depresji i normalności.
Usłyszał hałas. To pewnie wróciła pani Roberts, u której mieszkał na stancji. Większość z tych jego szkolnych znajomych, którzy nie mieszkali w Londynie, mieszkała w bursach. Jego rozwiązanie było tym dziwniejszym i mniej wygodnym. Niby lubił panią Roberts, ale strasznie irytowało go to, że ktoś go pilnuje. Nie był przyzwyczajony do kontroli. Czy będzie musiał z nią rozmawiać, skoro wróciła?
Jakby w ramach odpowiedzi Roberts pojawiła się w drzwiach pokoju.
Omiotła pokój spojrzeniem i na koniec spojrzała na niego. Weszła do pokoju i położyła rękę na czole Tomka.
- Źle wyglądasz - stwierdziła - I chyba masz temperaturę.
Złe wyglądanie go nie dziwiło, ale gorączka to chyba kolejny problem. Teraz problemy są już psychosomatyczne.
- Ona się o ciebie martwi - powiedział Tu-ru odkrywczo - Skoro potrzebujesz kogoś, by się mu zwierzyć, możesz wybrać ją. W końcu chce dla ciebie dobrze.
Powinien się cieszyć, że ktoś się o niego troszczy.
***
Tomek uważał, że wpadł na bardzo zły pomysł. Ale uważał też, że był w bardzo złej sytuacji.
Postanowił powiedzieć o wszystkim Ericowi. Wciąż go nieco onieśmielał. Ale czasami trzeba skoczyć na głęboką wodę, tak?
Wyciągnął Erica z domu, by Kathleen nie mogła tego usłyszeć. Bardzo nie chciał, by o tym wiedziała.
Tak więc siedzieli sobie na ławce i szukał odpowiednich słów. Kiedyś nie byłoby to takie trudne. Ale kiedyś nie bał się Erica i nie widział smoków.
- Coś cię martwi.
To z pewnością nie było pytanie.
- Pamiętasz, że rysuję smoki?
- Pewnie. Były wszędzie, narysowałeś je kiedyś na serwetce czekając w knajpie na obiad.
- Dwa po narysowaniu ożyły. Latają przy nas.
Ma-ul-li był nad głową Erica. Tu-ru krążył gdzieś nisko nad ziemią.
To, co było potem, utworzyło w głowie Tomka dziwną mieszaninę. Blada twarz Erica. Mnóstwo pytań. I mniej lub bardziej szczegółowe odpowiedzi. Tu-ru mówiący mu do ucha, że dobrze robi, zwierzając się komuś wreszcie.
Od jak dawna?
Kilka dni. W końcu zaczęło się drugiego września, na historii. Tego samego dnia przyjechałeś. Ale to było wcześniej, Ma-ul-li już był ze mną na dworcu. Wolałbym, żeby przyszedł, gdy byłem sam. Nie musiałbym się zastanawiać, czy ktoś zauważył moje zdziwienie.
Czy rysowałeś potem zwierzęta, które nie ożywały?
Nie. Bałem się. Rysowałem tylko rośliny i przedmioty. Przedmioty nie zmaterializowały się - próbowałem rysować pieniądze. Zawiodłem się. Rośliny nie rosną. Może zwiędną kiedyś tam, nie podlewałem ich.
Jak wyglądają?
Jak moje smoki. Ma-ul-li jest czerwony i ma na jednej z łap literę s. Ma dość masywną budowę, długi ogon i zielonożółte oczy z pionową źrenicą. Tu-ru jest zielony, smuklejszy i dłuższy od Ma-ul-li. Zrobiłem mu fioletowe oczy.
Co robią?
Latają. Głównie tym się zajmują. Ma-ul-li często mówi mi, czym mam się cieszyć. Jak Pollyanna. Czytałeś przecież Pollyannę, prawda? Tu-ru namawiał mnie do zwierzenia się komukolwiek. Chwilę temu cieszył się, że powiedziałem tobie o nich. Ma-ul-li powiedział mi, że mam się cieszyć, bo mnie nie nazwałeś wariatem. Znaczy, nie tak powiedział, powiedział, że mnie nie odrzuciłeś. Choć bałem się tobie o tym powiedzieć.
Czy mają zły wpływ?
Nie. Tak. Nie wiem. Dzięki Ma-ul-li jestem szczęśliwszy, ale na początku mnie irytował. Poza tym, fakt, że je widzę mnie przeraża. Nie chcę ich widzieć... nie lubię, jak nie mam wpływu na coś, co mnie dotyczy, a to przecież mój mózg. Nie zapraszałem ich tam i mają się wynieść. Dla zasady.
Czy dobrze się czujesz?
Tak. Pani Roberts wczoraj, gdy pojawił się Tu-ru, stwierdziła, że źle wyglądam i chyba mam gorączkę. Miałem tylko dwie kreski wyżej niż powinienem. Byłem zdenerwowany, ale czułem się dobrze. To chyba nie jest psychosomatyczne, a jedynie psychiczne.
Czy ktoś zauważył w tobie zmiany?
Poza panią Roberts? Chyba wszyscy, ale tylko Kathleen i Niall mi o tym powiedzieli. To chyba wyraźna zmiana. Oni mówią, że jestem jakiś weselszy. To źle?
Czy mówiłeś już komuś?
Nie. Dopiero Tu-ru sprawił, że się w końcu zdecydowałem i wybrałem ciebie. Nie chiałem mówić ojcu... Nie pomoże mi z Ukrainy, a poza tym nie chcę, by się martwił. Tak, wiem, że to poważna sprawa. Właśnie dlatego mu nie powiedziałem.
Czy zamierzasz to leczyć?
Boję się. Nie chcę być uznanym za wariata. Ale nie chcę być też nieleczonym wariatem. I chcę się ich pozbyć. Jednak jak ktoś się o tym dowie, to mam przesrane. Leczyłbym się chętnie potajemnie, ale tak się chyba nie da.
Czy kartki po smokach są puste?
Tak. Znaczy, miejsce po Ma-ul-lim jest puste. Narysowałem go w zeszycie od historii i nie tylko on zniknął, ale i zabrał literę s, którą ma na łapie. Niall mówił, że tam brakuje s i żebym poprawił. Nie wiem, co z kartką po Tu-ru.
- Jak to możliwe? - zapytał Eric. Od tego momentu wspomnienia Tomka były bardziej uporządkowane, nie błądziły już w przedziwnym kalejdoskopie.
- Nie wiem, to ty tu jesteś zdrowy psychicznie. Ja jestem obłąkany i zawsze wierzyłem w magię, wiesz przecież.
- Skoro chciałem się upewnić, że nie zniknęły z kartek, to pewnie ze mną też jest źle. To głupie. Musisz mi pokazać zeszyt od historii.
Poszli do Tomka. Zeszyt od historii się znalazł. Eric potwierdził, że smoka na nim nie ma. I litery s też nie. Niestety, smoka nie widział, więc to chyba o niczym nie świadczyło. Może magia nie istnieje, może to on zawsze miał urojenia?
Nie! Magia musi istnieć. Bo życie to magia. Bo replikacja semikonserwatywna jest jak magia. Bo niewidzialność to magia, a nić DNA o długości 180 cm jest niewidzialna. Bo żadne bajki o magii nie są bardziej nieprawdopodobne niż endosymbioza. Bo słońce świeci. Wszędzie jest pełno magii.
- Eric?
- Co?
- Magia istnieje?
- Chyba nie zaczynasz wierzyć w smoki?
Tu-ru przyleciał i zawisł nad twarzą Tomka. Latał bardzo szybko i chłopak się wzdrygnął.
- Nie wolno ci przestać wierzyć - powiedział poważnie. To musiało być ważne.
Bardzo chciał być dobry i zmierzać do zdrowia, a więc posłuchać Erica. Ale bardzo chciał patrzeć na świat tak, jak zawsze, czyli posłuchać Tu-ru.
Nagle Eric palnął się w czoło.
- Tajemnica lekarska - powiedział. Brzmiało jak eureka.
- Co z nią?
- Nikt się nie dowie o twojej chorobie. Będziesz tylko musiał się bardzo postarać, by nikt znajomy nie widział, że idziesz do takiego gabinetu.
- Ale chyba i tak nikt nie leczyłby niepełnoletniego dziecka bez wiedzy jego rodziców. A ja się nie zbiorę, by ojcu powiedzieć.
Eric wyciągnął z kieszeni marynarki telefon.
- Mam nadzieję, że twój ojciec nie zmienił numeru...
- Zmienił - powiedział Tomek udając rezygnację. Kłamał. Wiedział jednak, że Eric nie spróbuje zadzwonić na stary numer. Kiedyś przez cały dzień wydzwaniał do niego jakiś facet, który bardzo chciał porozmawiać z poznaną na dyskotece dziewczyną. Niestety, nie docierało do niego, że Eric tą dziewczyną nie jest i jej nie zna. Eric nigdzie nie zadzwoni, jeśli ma wątpliwości, co do numeru.
Tomek posłuchał Tu-ru. Czy to porażka? Czuł się okropnie. Ma wąski umysł, aż tak nie chcący się pogodzić z inną wizją świata, że słuchał halucynacji. Które pewnie nie pojawiłyby się, gdyby nie jego światopogląd. Nawet jeśli miałby urojenia, nie rysowałby smoków.
Powinien się bać swojego umysłu. A zamiast tego bał się Erica. Gdzie ten lęk przed nim? Zniknął i on nawet tego nie zauważył? Dzięki, smoki wy moje. Gdyby was nie było i tak bym się bał Erica, a nie doprowadziłybyście do tej sytuacji, gdy strachu nie ma.
- Ależ proszę - powiedział Ma-ul-li. Chłopakowi nie podobało się podsłuchiwanie jego myśli. A właściwie to powinien się cieszyć ze zniknięcia lęku. Czego on się w ogóle bał? Przecież Eric był jego przyjacielem... i nadal nim jest, oczywiście.
Chwila ciszy się przeciągała. Cechą przyjaźni jest to, że cisza nie jest niezręczna.
- El nazywała cię smokiem.
Robiła to na tyle często, że Eric raczej się nie upewniał.
- Od czasu jej śmierci nikt inny tego pewnie nie robił.
Tomek przytaknął.
- Sądzisz, że to ma ze sobą związek? Przecież nigdy nie przestałem rysować smoków... do teraz.
***
Kolejna lekcja historii była tak samo nudna jak poprzednia, ale Niall na niej też uważał. Dlatego ta rozmowa musiała odbyć się na angielskim. A anglistka nie lubiła gadania na lekcjach. Tomek więc otworzył swój rysownik i napisał:
Niall, kiedyś pytałeś mnie o dzieciństwo itd., a ja nie chciałem ci opowiadać.
Podał kartkę przyjacielowi.
Tak, a co? Opowiesz mi jednak?
Dorosłem do tego. Moja matka była z takiej pozostałości szlachty wschodniej, Erdembajhsanowie są bardzo bogaci. W połowie była Polką, po swojej matce. Poznała mojego ojca; on wyemigrował z Polski z rodzicami, będąc trochę młodszym od nas. Polityka. Nie wzięli ślubu, a mój ojciec wkrótce został wysłany do znów innego kraju, działy się tam ważne rzeczy. Nigdy mi nie powiedział, co, a ja nie szukałem. Mama dowiedziała się o mnie, ale była słaba. Nie opuściła domu, nie próbowała urządzić sobie nam życia po swojemu, nawet nie skontaktowała się z ojcem, bo jej zabroniono. Urodziłem się... matka zbytnio się mną nie interesowała, dziadek też nie. Ją widziałem może ze 2 razy. Umarła po pięciu latach na szybko się rozwijającego raka szyjki macicy. Wcześniej babcia przynajmniej próbowała mi zapewnić szczęśliwe dzieciństwo, potem dziadek sobie o przypomniał. Wynikły z tego dwie rzeczy: 1. zaczął mnie też bić 2. poznałem Eleanor von Le Thick. Jej rodzice byli znajomymi dziadków. Była 6 lat starsza i została moją najlepszą przyjaciółką. Gdy dorosła, postanowiła ułożyć sobie życie tak, jak sama chciała. I zabrać mnie ze sobą. Poznała Erica... wuja Kathleen. Ten wpadł na pomysł skontaktowania się z moim ojcem. W końcu wiedzieliśmy, jak się nazywa, że jest dziennikarzem i ile mniej więcej musi mieć lat. No i udało się. Zabrał mnie stamtąd i w zasadzie moje życie miało być całkiem normalne.
El wyszła za Erica, urodziła córkę... miała na imię Natalie... obie zginęły w wypadku samochodowym. Widziałem to. Od tego czasu nie widziałem Erica aż do środy.
Oddał kartkę Niallowi, a jego telefon w tym samym momencie zaćwierkał, informując o SMS-ie. Tomek wyciągnął go i przeczytał:
Twój ojciec wcale nie zmienił numeru.
Pst! Już jest:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz