Początek we wpisie Prolog
XI tabliczka Eposu o Gilgameszu z opisem potopu; zbiory British Museum |
Gilgameszu! Na co ty się porywasz? Życia, co go szukasz, nigdy nie znajdziesz! Kiedy bogowie stwarzali człowieka, śmierć przeznaczyli człowiekowi, życie zachowali we własnym ręku. Ty, Gilgameszu, napełniaj żołądek, dniem i nocą obyś wciąż był wesół, codziennie sprawiaj sobie święto, dnie i noce spędzaj na grach i pląsach! Niech jasne będą twoje szaty, włosy czyste, obmywaj się wodą, patrz, jak dziecię twej ręki się trzyma, kobiecą sprawę czyń z chętną niewiastą: tylko takie są sprawy człowieka!
~Epos o Gilgameszu
Tomasz Agamemnon Romulus Chlodwig Konstantyn Karol Władysław Erdembajhsan, niedoszły dziedzic fortuny, potomek starej rodziny szlacheckiej, herbowy, bękart, ofiara przemocy domowej, mający w dokumentach znacznie mniej imion niż w rzeczywistości uważał, że w szkole naucza się jedynie nudniejszej części historii. Dlatego już na pierwszej lekcji tego przedmiotu w tym roku szkolnym i pierwszej lekcji w roku w ogóle nie uważał.
Zajął się
rysowaniem. Jego jedyny przyjaciel, Niall, skrupulatnie robił notatki, nawet
pogadać nie mógł. Zawsze miał przy sobie szkicownik, ale nie miał pomysłu na
rysunek. Jak zwykle w takiej sytuacji rysował smoki wszędzie; tylko nie w
szkicowniku - teraz na marginesie zeszytu od historii.
Po prawej -
szlachetniejszej - stronie herbu jego rodziny był trzymacz w formie smoka. On
był smokiem, kochał je i utożsamiał się z nimi. A Orlica często tak go
nazywała. El z orłem w herbie.
Pierwszego smoka źle
zaplanował i stwór wjeżdżał tylnią łapą na literę s
z tematu lekcji. Zaczął kolorować go na
czerwonobrązowo i dorabiać szczegóły. Zielone oczy, uszy i pazury. Smok miał
cztery łapy, dość długi ogon i szeroko otwartą paszczę pełną ostrych zębów.
Skończywszy smoka podniósł wzrok i
popatrzył na tablicę. Nauczyciel pokazywał im slajd z
uzbrojeniem średniowiecznego rycerza i rysunkiem tegoż w pełnym rynsztunku. A
omówili chyba jedną czy dwie bitwy, zatem po co im dokładna znajomość uzbrojenia i to
takiego z innych czasów niż te bitwy? W historii są takie ciekawe rzeczy..
Średniowiecze to
legendy herbowe, to miłość dworska, to eposy pełne smoków, to piękna symbolika,
to okrutne wojny jak krucjaty czy nawracanie pogan, to zupełnie dziwne rzeczy w
dynastiach - kto by tam rozumiał koligacje władców tego świata - bunty chłopskie, lokacje, demokracja wiecowa i te dziwne rzeczy u
Celtów jak oddawanie dzieci na wychowanie, to poszukiwania Graala… a nie dwie
bitwy i feudalizm.
Niall właśnie
zapisywał nazwy elementów uzbrojenia. W notatce użył jednego ze słów typowych
dla Szkocji. W szkole nauczyciele starali się mówić angielskim zrozumiałym dla
wszystkich, anglistka uczyła ich używać Queen's English, a uczniowie używali
takiego dialektu, jaki znali z domu, dodając rzeczy zasłyszane w różnych
miejscach. Niall mówił z akcentem szkockim, w angielskim Tomka dało się słyszeć
i polski, i typowo londyński akcent.
Po Niallu było nawet widać pochodzenie - przecież Szkoci są rudzi. Za to nazwisko miał angielskie. A
nazwisko Tomka było wszędzie obce, zaś jego wygląd… no cóż, podobno dawni
Słowianie byli wysokimi blondynami, ale też nie tylko naziści twierdzili, że
jasne włosy i oczy są germańskie.
Wracam do smoków, postanowił.
Niestety, stwora już
nie było na literze s. Co?
Smok siedział na jego
piórniku i właśnie spojrzał na niego zadzierając na głowę. Tomek rozejrzał się.
Tylko on to widział. Czyli to nie magia, po prostu jest z nim źle. Wierzył w magię, ale gdyby to się działo naprawdę, wszyscy by widzieli.
Nigdy nie miał żadnych schizów. Nigdy.
Jego matka umarła na raka szyjki macicy, gdy miał kilka lat - umarła i jest martwa, brak reakcji. Nic nie rozumiał, a matkę i tak rzadko widywał. Po raz pierwszy uderzył go dziadek - wtedy było normalne, że silniejsi krzywdzą słabszych. Opuścił swój
dotychczasowy dom i trafił pod opiekę ojca - zamiast szoku po zmianie radość z
normalnego życia. Zmarły Eleanor i jej córka w wypadku samochodowym - no dobra, załamał się, ale nie aż tak. Zresztą,
jakby się nie załamał, to byłby dopiero powód do niepokoju.
Smok przekrzywił głowę.
- Martwisz się. Nie masz powodu, przecież nie dzieje ci się nic złego. A ogólnie, jak ty się nazywasz? Ja jestem Ma-ul-li.
Nie może
odpowiedzieć głośno. Wezmą go za wariata. Zamknął zeszyt i pokazał napis Tom
Erdembajhsan. Ciekawe skąd jego halucynacja wzięła to dziwne imię. Nie, nie
dziwne. Dla niego nie brzmiało dziwnie. Było obce, ale zwykłe.
- To nie jest twoje
pełne imię. I mów do mnie - nakazał Ma-ul-li machając nagle skrzydłami.
Tomek westchnął.
- Tomasz Agamemnon
Romulus Chlodwig Konstantyn Karol Władysław Erdembajhsan - wyrecytował cicho.
Niall podniósł głowę znad notatek. Wydawało się, że spojrzał na smoka, ale nie
zareagował.
- Piękne imię.
Historyczne. Musisz się z tego cieszyć. Świetnie się nazywasz i raczej nie
spotkasz nikogo, kto nazywałby się tak samo.
Smok miał nieco
piskliwy głos. Obrócił się wokół własnej osi i przez chwilę gonił własny ogon.
Potem podskoczył i leciał przez chwilę. Ten lot wyglądał tak, jakby podskakiwał, odbijając się od powietrza.
Wylądował na głowie
Cassandry. Dziewczyna potrząsnęła głową, jakby poczuła ciężar Ma-ul-li.
- Ma włosy miłe w
dotyku. I ładne. A ogólnie, widzisz tę cukrówkę na gałęzi za oknem? Piękna.
Wzrok Tomka
powędrował do okna. Rzeczywiście, na gałęzi siedziała synogarlica turecka. Tych ptaków zdaniem chłopaka nie dało się nie
kochać. Uśmiechnął się.
- Świetna jest
pogoda. Dobra do spacerów. Zabierzesz mnie po lekcjach do jakiegoś lasu?
Skinął głową. Może się zgodzić na wszystko, niech tylko smok się wreszcie zamknie i nie oczekuje jego odpowiedzi.
Chociaż... niech gada. Bał się rysować dalej, lekcja nie zrobiła się ciekawsza, a z Niallem nie porozmawia.
***
Poszedł do parku. Ma-ul-li cały czas zachwycał się wszystkim, od chmurki w kształcie zająca - zmutowanego zająca, zdaniem Tomka - po kwiaty. Chłopak dostał zadanie; miał dowiedzieć się, jakie kwiaty kwitną we wrześniu, bo nie wiedział.
Zachowanie Ma-ul-li było irytujące, ale musiał przyznać, że spacer był przyjemny. Narysował szybko ze trzy pejzaże. Nieco impresjonistyczne, chociaż zwykle nie wychodziło mu inspirowanie się tym nurtem. A uwielbiał Moneta i Renoira, i Degasa i... wszystkich impresjonistów, neoimpresjonistów, postimpresjonistów nawet.
Tak więc miał powody do zadowolenia. Właśnie szedł do domu, a Ma-ul-li latał nad głowami przechodniów. W końcu usiadł na głowie jakiejś dziewczyny. Ta, podobnie jak Cassandra, poruszyła głową. Spowodowało to, że zobaczyła Tomka i on ją też. Kathleen Daffodil.
- Cześć - krzyknęła do niego. Odpowiedział. Po chwili dziewczyna przebiegła - bardzo nieostrożnie - przez ulicę, by z nim porozmawiać. Przez chwilę Tomkowi serce mocniej zabiło, bo chociaż już nie nienawidził samochodów tak bardzo, została ostrożność i strach przed wypadkami. A jakby ten kierowca z białego dostawczaka nie wyhamował?
- Ale cię lubi, prawie dała się zabić temu citroenowi dla ciebie - skomentował Ma-ul-li. Tomek uśmiechnął się. Lubił Kathleen.
Dziewczyna była rok młodsza i uczyła się w tej samej. Była osobą zawsze radosną i wygadaną, ale nieco naiwną. Miała skłonność do wiary, że ludzie są dużo lepsi niż w rzeczywistości. Chyba to sprawiło, że była koleżanką Tomka, bo chyba tylko to i wyjątkowa desperacja mogłoby spowodować znoszenie go. Serio, nikt za bardzo nie chciał jego towarzystwa.
Była od niego niższa, miała czarne włosy i szaroniebieskie oczy. Przypominała kogoś chłopakowi, zwłaszcza oczy, ale nie wiedział, kogo.
- Właśnie szłam na dworzec, by poczekać na mojego wuja i zaprowadzić go do nas do domu. Pójdziesz ze mną?
- Jasne - skinął lekko głową - Odkryłem dzisiaj, że jednak umiem rysować impresjonistycznie.
Dziewczyna zawsze chętnie słuchała o jego rysunkach, a on chętnie o nich mówił.
- Świetnie! Pokażesz mi?
- Jasne, mam je przy sobie - powiedział wyciągając rysunki - Na który dworzec ten twój wuj przyjedzie?
- Na King's Cross. Wuj Eric jeździ pociągami, bo jeszcze batdziej niż ty nienawidzi samochodów.
- Czemu? - zapytał Tomek. Znał mnóstwo potencjalnych powodów, by znielubić te urządzenia. Są niebezpieczne, ludzie się nimi zabijają nawzajem. Są złe dla środowiska. I brzydkie, to tak samo ważne, jak poprzednie.
Szli szybciej niż inni i Kathleen wpadła na kogoś. Tomek przytrzymał ją, by się nie przewróciła, a tamten człowiek już odszedł.
- Dziękuję. Ad rem, jego najbliższa rodzina, żona i dziecko, zginęła w wypadku.
Przypomnial sobie czerwone tico. A ten wuj to miał imię jakoś podobne do imienia Erica Smitha. Dziwna zbieżność.
Ma-ul-li musiał się odezwać. W najgorszym możliwym momencie.
- Nie ma tu ani czerwonego tico, ani czarnego volkswagena. Nie męcz się tą myślą.
Ma-ul-li nie rozumiał. One nie powinny, nikt nie powinien, ginąć tak bezsensownie i tak... banalnie. Samochody są wszędzie, nawet teraz ta wielka ciężarówka może zjechać na chodnik i zrobić z niego krwawą miazgę. Tego się bał. Tylu ludzi tak codziennie ginie.
To zbyt zwykłe na śmierć kogoś takiego, jak Orlica. I zbyt brutalne na śmierć dziecka, które nie miało nawet roku.
Wszystko wydarzyło się też zbyt nagle. W jednej chwili żegnał się z Orlicą. W następnej wchodził do domu, potem poszedł do kuchni, wyjrzał przez okno, a tico dachowało. Ta śmierć była na wszystkie sposoby zbytnia.
Nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał tego nikomu opowiadać, a nie mogłby mówić i myśleć o czym innym.
W milczeniu doszli na dworzec. Było tam jak zwykle mnóstwo ludzi. Jak oni znajdą tego wuja Kathleen?
Jakby odgadnąwszy jego myśli, Kathleen wyjaśniła:
- Mamy na niego czekać z przodu peronu, tj. tam, gdzie zatrzyma się lokomotywa, czyli na południu, i on nawet jak nie jedzie pierwszym wagonem, to będzie nas tam szukał.
Usiedli na jednej z ławek i czekali. Pociąg nadjechał i zatrzymał się obok nich. Zaczęli wysiadać ludzie, a Kathleen chyba nie mogła się doczekać wizyty wuja. Wstała i niecierpliwie przeczesywała wzrokiem tłum pasażerów. Tomek nadal siedział na ławce.
Nagle ktoś uderzył go w ramię.
- Smoku, dawno się nie widzieliśmy - powiedział Eric Smith, gdy chłopak się odwrócił. Już wiedział, kogo mu przypominała Kathleen. Mieli takie same oczy. Tak, rysy mieli podobnie delikatne, podobne zadarte nosy i wysokie czoła. Kathleen była jednak blada, a twarz Erica była śniada.
Kathleen w mgnieniu oka znalazła się przy nich.
- To Tom Erdembajhsan, mój kolega ze szkoły - przedstawiła Tomka Ericowi - A to mój wuj Eric.
- My się znamy - powiedział Tomek. Miał nadzieję, że nie będzie musiał opowiadać o okolicznościach, w jakich ich znajomość się zawiązała i rozwiązała. Miał też nadzieję, że może się stąd szybko ulotnić.
Powinienem się cieszyć, w końcu spotkałem się z przyjacielem. Pewnie Ma-ul-li zaraz mu to powie.
Ale nie potrafił się cieszyć, zamiast tego czuł jakiś dziwny niepokój. Miał w głowie coś, nie mógł się do tego dostać, i ta rzecz powodowała strach przed Ericiem.
Kłopoty zwykle chodzą co najmniej parami, a on już z dwoma - smokiem o obcobrzmiącym imieniu i swoim dawnym przyjacielem - nie mógł sobie poradzić. Przy trzecim nie wiedział, co zrobi.
Rozmawiał z Kathleen i Ericiem o Szkocji, z której ten ostatni właśnie przybył. Ma-ul-li zaś przerwał Tomkowi w pół słowa, zauważając, że powinien się cieszyć, że Niall opowiadał mu o tej części Wielkiej Brytanii. Przez to zająknął się i nagle uśmiechnął na myśl o opowieściach swojego przyjaciela i o nim samym.
Irytujące jest takie przerywanie, ale fajna jest radość. Może zacznie sam wyszukiwać sobie powody do radości. Cokolwiek jest powodem do strachu przed Ericiem, na razie udaje, że nie istnieje. Lubię Kathleen i Erica, a fajnie jest być z ludźmi, których się lubi. Po chwili myśl Tomka zwróciła się ku innym powodom do radości.
Słońce świeci, teraz świeci i w ogóle jest możliwość świecenia Słońca, istnienie Słońca, niebieskie niebo fioletowe już lekko na zachodzie, piękne wieczorne cienie i chmura w kształcie serca. Pokazał ją towarzyszom.
- Jak romantycznie - zachwyciła się Kathleen - A zaraz zachód słońca będzie, musimy popatrzeć.
Powiedział coś, co się Kathleen podobało - nowy powód do radości.
Ma-ul-li usiadł na ramieniu Tomka i obserwował go chwilę. W końcu stwierdził z aprobatą:
- Dobrze robisz, Erdembajhsanie, dobrze robisz.
Kathleen tego wieczoru zdziwiła się, że jej kolega jest jakiś weselszy. Jeszcze bardziej zdziwiło to Nialla następnego ranka. Żadne z nich jednak nie narzekało na tę zmianę.
Nie było łatwo się tak przestawić. Jeszcze kilka razy potrzebował Ma-ul-li, który mu podawał powodu do radości.
- Co jest stolicą Kuby? - zapytał go następnego dnia geograf. Tomek wiedział, ale nie lubił ani odpytywania, ani geografii. Nie ma nic dziwnego w tym, że nie był szczęśliwy, chociaż natychmiastowo odpowiedział.
- Czemu się przejąłeś, jak to umiesz? - zapytał Ma-ul-li - I pamiętaj, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom.
Uśmiechnął się lekko. No tak, czym się przejmować? Czemu on musi się wszystkim przejmować, skoro to nie jest ważne? I tak nie będzie mu do niczego potrzebna geografia. W zasadzie, nie wiedział, czym będzie się w życiu zajmować, ale nie geografią. Chciałby zajmować się sztuką, ale przecież nie będzie artystą. Nie jest Matejką, żeby na tym zarabiać. Powinien mieć taki stabilny zawód. Ale lubił tylko biologię i chemię... biologię nawet bardziej. Nie wyobrażał sobie siebie ani w laboratorium, ani w szkole, nauczającego biologii.
W zasadzie, gdy tylu jego rówieśników, już wiedziało, czego chce, albo się nad tym zastanawiało, jego dopadła jakaś dziwna apatia. Nawet o tym nie myślał. Był tak totalnie beznadziejny, że jak nie skończy na bezrobociu, to będzie sukces. I nagle dopadł go przemożny strach, że tak właśnie skończy. Pójdzie na bezsensowne studia, zapewne ojciec go wypchnie na dziennikarstwo, a potem nie będzie nikomu potrzebny człowiek po pięciu latach zmarnowanych na uczeniu się rzeczy zupełnie niepasujących do teoretycznie wyuczonego zawodu.
Geograf przestał się nim interesować, a strach pozostał. Ma-ul-li zaczął nucić coś cicho. Jak akurat teraz jest potrzebny, to się nie odzywa.
Dobra, musi poradzić sobie sam. Co jest fajnego w tym, że nie ma pomysłu na siebie? ...Że może zrobić wszystko. Wziął kartkę i wypisał, co umie i lubi.
- Dobrze robisz - stwierdził Ma-ul-li.
Sztuka: rysunek, historia sztuki, smoki. Biologia, przede wszystkim zoologia. NIE dla pracy z ludźmi.
- Dlaczego nie? - zapytał Ma-ul-li.
- Bo nie - mruknął. Nie chciał pracować z ludźmi, sprzedawać niczego, nauczać, współpracować. Nigdy.
Niall popatrzył na kartkę. Pokiwał głową i stwierdził:
- Też nie chciałbym pracować z ludźmi. To by było okropne.
Powody były zupełnie inne. Tomek po prostu nie lubił nadmiaru towarzystwa, a Niall był nieśmiały. Było to nawet bardziej skomplikowane, gdyż oprócz nieśmiałości istniał też u Nialla lęk przed odrzuceniem. Z tego powodu nie chciał się z nikim zaprzyjaźnić i odrzucał innych. Tomkowi było wszystko jedno, więc początkowa gburowatość chłopaka nie zadziałała. A Niall potem się szybko zmienił.
Już jest:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz