Faszyzm w głowie cz.8

29 lip 2018
Towarzysz poradził, bym zgłosiło się na izbę przyjęć szpitala z psychiatrią. Nie chciałom. Zamiast tego zapisałom się do psychiatry wcześniej.
I trzy dni przed wizytą moja przyjaciółka się pocięła. Napisała do mnie o tym, a ja przeczytałom to, gdy przeżywałom lęk z innej przyczyny (histologia).
To była kropla, która przelała czarę. Miałom poczucie, że nie daję rady z życiem. Najlepiej byłoby je zakończyć, bo mnie to przerasta. Połączone to było z typowym napadem paniki; mocnym lękiem, poczuciem bycia w ciasnej, dusznej bańce, kołataniem serca i wtedy chyba nawet duszności były.
Zadzwoniłom do niej. Dowiedziałom się, że to było jedno lekkie cięcie, ledwo skórę rozcięła. Zostawmy jej powody, jej zaburzenia i jej terapię. Ja nie powinnom o tym pisać.
Następnego dnia rano już byłom na izbie przyjęć.

Szpital psychiatryczny

Jak się trafia do szpitala?

Normalnie. Idziesz na izbę przyjęć i mówisz o swoich kłopotach.
Znajoma dziwiła się, że idę samo, bo myślała, że można tylko ze skierowaniem albo jak coś odjaniepawlisz i cię przywiozą bez twojej zgody. Rzeczywiście, można bez swojej zgody trafić do szpitala lub zostać w nim zatrzymane/ą/ym po dobrowolnym przyjściu, gdy:
  • stwarza się zagrożenie dla siebie lub innych, a przyczyną jest zdiagnozowana choroba psychiczna;
  • nie jest się w stanie zaspokoić swoich podstawowych potrzeb (np. zrobić sobie posiłku i go spożyć), a przyczyną jest zdiagnozowana choroba psychiczna;
  • występuje jedna z tych okoliczności, ale bez diagnozy choroby psychicznej, za to z podejrzeniem, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest choroba psychiczna i że pobyt w szpitalu polepszy sytuację osoby.
Każdorazowo decyduje o tym sąd.
Ja przed pójściem tam próbowałom się dowiedzieć, jak wygląda przyjęcie. Powiedziano mi, że nawet pracownicy tego nie wiedzą, ale są przyzwyczajeni do różnych zachowań. No tak, psychiatryk.*
Poszłom. Znalazłom na mapie wielkiego szpitala izbę przyjęć, udało mi się nie zgubić w drodze do niej. Weszłom do pustej poczekalni, nie było tam nawet żadnej osoby z personelu, ale były jakieś drzwi, za nimi już byli ludzie. Jakaś kobieta zapytała, co tu robię, powiedziałom, że chyba powinnom być przyjęte do szpitala czy coś takiego. Powiedzieli mi, że na lekarza muszę poczekać, bo jest obchód. Pielęgniarka (albo ktoś inny?) zapytała, co się dzieje, czy głosy, czy myśli samobójcze. Właśnie usiadła do komputera, by wpisać moje przybycie.
Skinęłom głową.
– Myśli samobójcze. Gdyby nie to, że nic mi się nie chce, to bym już sobie znalazło wysoki budynek, by z niego skoczyć.
Ona się tak wychyliła zza monitora, popatrzyła na mnie... udało mi się zaskoczyć osobę podobno przyzwyczajoną do różnych zachowań.
Oddałom jej cenne rzeczy do depozytu, a potem zaprowadzono mnie do lekarza, któremu opisałom objawy i który został moim prowadzącym.

Jak jest w szpitalu psychiatrycznym?

Najdziwniejszy jest automat do dzwonienia. Ma słuchawkę, taką na kablu, klawiaturę do wykręcania numerów i można z niego dzwonić tylko do jednej sieci. Dziwne mi się wydało, że przy przyjęciu sprawdzali, czy mam wszy, ale niektóre osoby leczące się ze mną nie dbały o higienę, to ma sens.
Najstraszniejsze zaś było, jak jedna pacjentka wylała kawę na drugą.

Spodziewaliście się opowieści, jak z horrorów, co nie?

No to nie. Ale elektrowstrząsy były. Ja nie miałom, u mnie działała farmakoterapia.
Ludzie w psychiatryku są momentami normalniejsi niż ci na zewnątrz. Nie powinnom jednak pisać o innych pacjent(k)ach. Mogę wam tylko powiedzieć, co było u mnie.
Trafiłom na oddział zamknięty, gdzie miałom być, aż personel upewni się, że samo dla siebie nie jestem zagrożeniem. Nie mogłom tam mieć paska od spodni, bransoletki od przyjaciółki, która się pocięła, czerwonego fidget spinnera od Towarzysza, metalowej zakładki do książek od mamy, piórnika, srebrnej zawieszki o znaczeniu religijnym, no, nic nie mogłom, ale celowo wymieniam przedmioty, których mi brakowało. Przez pierwsze dni nie wychodziłom, potem pozwolono mi na uczestnictwo w grupowych spacerach. A szpitalna dieta ścierwojadów nie zawiera owoców, dostają je tylko normalni, wegetarianie, i to tylko w formie marmolady. Mam powody, by podejrzewać, że w szpitalnej kuchni wisi inna wersja piramidy żywienia, w której podstawą nie są owoce i warzywa, ale nabiał i zboża. Po raz pierwszy zobaczyłom melzupę. Wcześniej mama, po traumie z dzieciństwa, jaką była dla niej zupa mleczna, dbała, by nikt mnie nią nie karmił. Dobrze robiła. 
Dostałom leki, kontynuację wcześniejszego leczenia i nowe, już następnego dnia miałom lepszy humor.
Na rozmowę z psycholożką (inną niż wcześniejsza, oczywiście) musiałom poczekać i codziennie mówiono mi, że będzie jutro.
Nie opowiem tej rozmowy. Psycholożka zainteresowana była relacjami z rodziną i rówieśnikami (widziałom, jak ciągnie w kierunku osobowości schizoidalnej), tym, co się ze mną ostatnio działo i co skłoniło mnie, by zgłosić się do szpitala.
Przyszłom we wtorek, ósmego, w poniedziałek już mnie przenieśli na otwarty. Mogłom mieć, co chciałom, wychodziłom częściej.
Mogłom też pomyśleć o odebraniu swoich rzeczy.
Część z nich oddałom na izbie przyjęć, bo były cenne, część dopiero na oddziale, bo były zabronione na zamkniętym.
Przenieśli mnie w poniedziałek koło południa. Dowiedziałom się, że rzeczy oddane na oddziale są w magazynie, otwartym od jedenastej do dwunastej. Sobie nie odbiorę od razu. Depozyt z izby przyjęć jest w innym budynku. Zapytałom pielęgniarki, gdzie mam po te rzeczy iść.
– Do biurowca.
– Gdzie to?
– Na prawo od bramy szpitala taki budynek jak biurowiec.
– Jak wygląda?
– Jak biurowiec. Zobaczysz, to będziesz wiedziała.
– Po czym go rozpoznam? Jest na nim coś napisane albo w jakim jest kolorze...?
– No, wygląda tak, jak biurowiec.
Autentycznie zaczęłom się zastanawiać, kto tu się leczy, a kto jest personelem.
Biurowiec stał na wprost bramy szpitala, był szarożółty i piętrowy, przydałoby mu się odnowienie, nie udało mi się go rozpoznać. Okazało się tam, że potrzebuję jakichś magicznych kwitków od oddziałowej, której już nie było na oddziale, gdy wróciłom.
Gdy w końcu udało mi się do niej zagadać, był następny dzień, godzina otwarcia magazynu. Powiedziała mi, że zapomniała mi dać kwitki wczoraj, zaraz je miałom, więc poszłom do magazynu.
Magazyn, jak sądziłom, mieścił się za drzwiami oznaczonymi tabliczką Magazyn. Wcale nie były one otwarte, mimo że była ta godzina. Pielęgniarka zobaczyła, że tam pukam, więc zapytała mnie, o co chodzi.
Powiedziałom, że chcę odzyskać swoje rzeczy.
Ona mi mówi, że w tym magazynie to są pościele dla pacjentów, koce i takie rzeczy, a moje wynieśli do innego budynku, już chcę pytać, czy tamten magazyn jest teraz otwarty i czy mogę tam iść w ramach mojego spaceru, bo spacer jest właśnie od jedenastej do dwunastej. Zanim zaczęłom, ona zaczęła opisywać formalności związane z odzyskaniem rzeczy. Muszę na obchodzie powiedzieć ordynatorowi, co dokładnie chcę mieć, on mi wtedy da dokumenty, rzeczy przyniosą z tamtego budynku, ja u oddziałowej...
Nie dowiedziałom się, co u oddziałowej, bo oddziałowa właśnie przyszła.
Oddziałowa otworzyła te drzwi, znalazła worek z moimi rzeczami, dała mi go i kazała sprawdzić, czy wszystko jest.
Morzna? Morzna.
Potem pobiegłom do biurowca. A tam kartka.
Jestem w banku.
Kiedy wróci, kiedy pojechała, o co w ogóle chodzi... nikt nic nie wie, nawet panie pracujące jakby w recepcji tuż przy wejściu do biurowca nie wiedzą, kiedy pani od depozytów wyszła.
Pani od depozytów pracuje do czternastej, więc nie mogłom już do niej pójść tego dnia. Moje pierwsze wyjście jest od jedenastej do dwunastej, następne od czternastej.
Tego samego dnia, a nadal mowa o piętnastym maja, była druga rozmowa z psycholożką. Przeczytała mój dziennik i obejrzała wyniki MMPI-2. Zrobiłom go przed przyjściem do szpitala, miałom wysokie wyniki depresji, a zaraz za nią psychastenię i dalej schizofrenię. Były na tyle wysokie, że wskazywały depresję oraz zaburzenia nerwicowe (gdy psychastenia większa niż schizofrenia, to myślimy o nerwicy, a gdy psychastenia mniejsza niż schizofrenia, możemy domyślać się psychozy). Dała mi test przesiewowy na zaburzenia osobowości, SCID-II. Pierwsze pytanie było Czy jesteś >kryterium diagnostyczne osobowości lękowej<? W kolejnych pytaniach pytano mnie o kolejne cechy tego zaburzenia, dalej o osobowość zależną. Nie pamiętam, jak były ułożone pytania dalej, ale dyssocjalna osobowość była na końcu. Gdybym chciało, mogłobym sobie wypełnić test na konkretne zaburzenie, ale byłom szczere.
Następnego dnia, już w środę, dowiedziałom się podczas obchodu, że o jedenastej idę do psycholożki, by omówić ten test. Faaajnie.
Wyszłom od niej o 11.25, poszłom do pielęgniarek, żeby zameldować wyjście na spacer. Zgodziły się, bo co miały zrobić. Idę do drzwi. Zamknięte. Wracam do pielęgniarek. Mają pretensje, bo to panie z kuchni powinny mi otworzyć, a ja nie powinnom do nich chodzić w tej sprawie, jeśli w kuchni ktoś jest. Nigdy nie widziałom, żeby panie z kuchni otwierały, ale ok. Idę do kuchni. Tam nikogo. Wracam do pielęgniarek, otwierają mi niechętnie. Biegnę do biurowca. W końcu dostaję depozyt i dzwonię do osób, którym obiecałom, że zadzwonię.
Szybko pożałowałom odzyskania telefonu, bo dowiedziałom się, że mój kolega zmarł dzień wcześniej.

Reakcje na mój pobyt w szpitalu były różne.
Moja mama pierwszego dnia marudziła i mówiła nieprzyjemne rzeczy. Jeden przykład tu już był, a ja nie będę jej obgadywać więcej. Wyjaśniłom jej, co mówi nie tak, popłakałom się oczywiście. To była już któraś rozmowa na ten temat. Następnego dnia takich rzeczy nie mówiła i bardzo się cieszyła, że jest u mnie w końcu lepiej.
Przyjaciele znali sytuację, więc się nie dziwili. Towarzysz nie wiedział, czy trafiłom do szpitala po próbie, czy poczułom się gorzej, czy miałom dość swojego stanu. Chyba go nastraszyłom.
Poinformowałom A. i P., musiałom je zapewniać, że mówię poważnie. Podobnie zdziwiła się moja grupa, dwanaście mezoderm. Czy jeśli te dalsze osoby się zdziwiły, to znaczy, że ja sprawiałom wrażenie zdrowej?
...
Po kontakcie z chorymi i zdrowymi, mając porównanie, nie jestem pewne, czy to dobrze.

Jakie są korzyści?

Na obserwacji nauczyłom się nie śmiać.
Opisywałom wam derealizację i jak przerażało mnie nieistnienie.
Nie pisałom wam o głosach. W którejś książce z psychiatrii było napisane, że to, co pacjent(ka) opisuje jako słyszany głos, często jest własną jego/jej/ myślą. Myśl ta jest... ego-dystoniczna. Osoba jej nie chce, bo ją przeraża, wydaje się nie pasować do tego, za jaką osobę się uważa, nie można tej myśli zaakceptować. Taka mogłaby być myśl o seksie z własną matką.
Była pacjentka. Nazwijmy ją Iksińska.
– Słyszałam, jak głosy mówiły, że Iksińska nie dostanie renty, bo nie ma takiej osoby jak Iksińska – poskarżyła się podczas spaceru prowadzącej.
– Ale to przecież ty jesteś Iksińska.
– Tak mi się właśnie wydawało.
My w śmiech. A mnie się zaraz potem serce ścisnęło. Ona, ze schizofrenią, przeżywała właściwie to samo, co ja, tylko w inny sposób. Musiała się tak samo bać.
Na tym samym spacerze podsłuchałom rozmowę jakiejś obcej kobiety. Mówiła do telefonu. Bardzo pięknie używała zdrobnień; nie wiem czy uda mi się to odtworzyć. Było ich tyle, że wiem o jakiejś jej miłości i czułości do osoby, o której mówiła, jednocześnie nie przesadzała ze słodzeniem i nie stawało się to banalne.
– Zjadła śniadanko, bułkę z serem i herbatę jej w termosie przyniosłam, to herbatkę sobie wypiła. Jeszcze mówiła, że coś by zjadła, to jej jabłuszko dałam i jabłko zjadła.
Tak właśnie przez telefon relacjonowała, co ktoś zjadł. Śmieszne, nie?
Nie.
Mogło chodzić o anorektyczkę, która się leczy.
O słabą osobę z psychogeriatrii, gdzie pacjenci i pacjentki podobno nie chcą jeść.

Zmieniło się moje podejście do ludzi. Przebywałom ciągle ze sprzątaczkami, kucharkami i szwaczkami (zgadnijcie, kto z moich bliskich negatywnie się do tego odniósł), bo takie były zawody pacjentek, to trochę dało mi do myślenia na kwestie klasowe. Gdy trzymasz się z osobą z urojeniami (zaburzenie urojeniowe i cechy osobowości zależnej) i drugą, u której jakieś dziwne wrażenia słuchowe, mianowicie słyszenie smoka, łączą się z depresją, gdy Iksińska jest przemiła, gdy pani z brodą nagle przestaje się kojarzyć z Conchitą i dawnym cyrkiem, tylko z osobą, której trzeba pomóc, bo ma problem z poruszaniem się, zmienia ci się myślenie o ludziach.
Chyba bardziej widzę ludzi niż ich cechy, jak wygląd, zaburzenia czy pracę.

Nauczyłom się też myć naczynia pastą do zębów. I cieszyć z niepodartego koca. I że jak przed przyjściem do szpitala ktoś ostrzega, że pielęgniarki są głupie, to ma dokładnie to na myśli. A jak nawet lekarze cię misgenderują, to nie licz na diagnozę transseksualizmu. Aha, i ważę wreszcie 53 kg. Całe liceum i początek studiów ważyłom 49 kg (max 51 kg) i myślałom, że warto by było ważyć więcej, właśnie 53 kg mi się marzyło. W marcu przytyłom do 56 kg (...jak?), z chwilą przyjęcia do szpitala mnie zważyli. Wtedy było 55 kg. W szpitalu schudłom do 53. Szanuję taką dietę.
Dobrali mi leki takie, że czułom się wreszcie jak ja, bez jakichś zjebanych myśli czy napadów paniki. Ktoś mnie zaczął wreszcie diagnozować.
I postawił śmieszkodiagnozę.
Obwołałom to śmieszkodiagnozą po kilku minutach od usłyszenia diagnozy. Te kilka minut poświęciłom na rozważenie, czy biedadiagnoza nie jest lepszą nazwą.
Zaburzenia osobowości zmierzające w stronę borderline. Tylko to, nic więcej. Nie wyjaśnia to moich problemów. Nie wyjaśniło to dawnych lęków o nazwie anxiety, napadów paniki i derealizacji. Powiedział wówczas, po półtora tygodnia mniej więcej, że jeszcze tydzień zostanę w szpitalu, choć na początku miało być wiele tygodni w szpitalu i wiele lat terapii.
Zaczęłom analizować, skąd niby ta śmieszkodiagnoza. Psycholożka po przeczytaniu mojego dziennika miała wrażenia, że często czuję złość, to jedno, opisywałom poczucie pustki (depresja i borderline to mają w objawach, diagnostyka różnicowa tych zaburzeń jest trudna), to drugie, autodestrukcja, to trzecie. Jak ja nabiłom te pięć objawów, by móc być diagnozowane, to nie wiem, ale od razu zaczęłom w sobie wyszukiwać zachowania w stylu borderline. Być może moją reakcję na pocięcie się przyjaciółki uznali za lęk przed porzuceniem przez nią. Ja jednak wiem, że miałom poczucie, że powinnom być jakieś, być w stanie ją wesprzeć, gdy nie umiałom tego, a także martwiłom się o nią zwyczajnie, jak wszyscy się martwią o swoich bliskich.
Jeśli sądzisz, że masz podobną sytuację, poszukaj profesjonalnej pomocy.
* Generalnie nie powinnom tak mówić, bo dla niektórych choroba własna lub bliskich to trauma, ale ja przez większość czasu miałom bekę z tego, gdzie jestem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz