Faszyzm w głowie cz.10

12 sie 2018
Śmieszkodiagnozę odrzucam jednak i postanawiam pójść do najlepszego możliwego psychiatry. Pewnie niektórzy już wiedzą, o kogo chodzi. Ja nie napiszę nazwiska. To dość znany lekarz. I dobry. Musi sobie ze mną poradzić.

Wyjście ze szpitala

W szpitalu lęki mi się nasiliły. Dzięki, mamo, mówiąc w rodzaju żeńskim czułom dysforię, a w rodzaju nijakim czułom się jak dziwadło. Bałom się odezwać. Raz chciałom się pociąć w szpitalu, ale zgubiłom swój nóż. Lęki dały mi tak po dupie, że nie miałom siły pójść do kuchni o niego zapytać.
Wahania nastrojów, w sensie ataków lęku/gniewu/nienawiści do siebie/bezsilności wobec życia, były słabsze, a ja miałom dość szpitala, więc chciałom wyjść.
Niezbyt dobrze oceniam szpital.
Dano mi działające leki i to jest ok.
Nie jest ok, że pielęgniarki podały mi leki wieczorem i rano, a dopiero potem powiedziano, co to za leki. Nie jest ok, że musiałom przez jakiś czas na każdym obchodzie mówić, że jestem od leków senne, by coś zrobiono. A nie chodziło nawet o zmianę dawki, czy tym bardziej leku, ale o zmianę pory podawania. Nie jest ok, że moja współlokatorka musiała się kłócić o zmianę leku ze względu na skutki uboczne, a wmawiano jej, że sama psychicznie powoduje sobie te skutki. Chodziło o krwiomocz i mlekotok.
Nie podoba mi się, że nie powiedziano mi o wynikach badań, póki nie zaczęłom o nie pytać. Nie podoba mi się, że o diagnozie powiedziano dopiero mojej mamie, nie mnie. Że nikt mi nie próbował wyjaśnić, co mam za zaburzenie i jak ono działa. Przecież nie mogli zakładać, że o nim czytałom i mam zdjęcia stron z książek.
Nie podoba mi się, że pierwszego dnia obudziłom się i zobaczyłom pielęgniarkę, która celowała we mnie czymś o kształcie pistoletu. Przestraszyłom się. Nas na studiach uczono, że jeśli mierzymy temperaturę tego rodzaju termometrem, to należy nie tylko ostrzec osobę, ale i zapytać o zgodę. Mówiono nam anegdotę, jak ktoś tak nagle wycelował, a pacjentem był antyterrorysta i zareagował on tak, że złamał owej pielęgniarce rękę. W ogóle nie podoba mi się, że pielęgniarki są głupie.
Skoro już idę w narzekanie, nie podoba mi się, że mama chciała, bym zamieszkało z nią i ojczymem po wyjściu ze szpitala. Bała się, co będzie, gdybym było samo, bez rodziny. Ja się bałom, co będzie, jak będę z rodziną.
Wypuszczono mnie nie z borderline'm, a z F61. To zaburzenia osobowości mieszane i inne, u mnie nieprawidłowo kształtująca się osobowość. Jest ostatnio tendencja do diagnozowania F61, a nie F60, gdyż pacjenci nie wpisują się łatwo w opisane zaburzenia.
Następnego dnia po moim wyjściu, a wyszłom 25 V, było gotowanie FnB!. Poprzednie straciłom i prosiłom mamę, by przekazała jednemu mężczyźnie z foodów, że jestem w szpitalu i mnie nie będzie. Przed gotowaniem dwie osoby do mnie napisały, bym przyniosło rękawiczki (zawsze mam u siebie dużo rękawiczek), bo nikt nie chce się pobrudzić burakami, a są. Nie miałom telefonu, nie odpowiedziałom. Osoby się zmartwiły, potem nie przyszłom, zmartwiły się bardziej. Napisały do Towarzysza, ten nie odpisał, bo nie przeczytał. Zmartwiły się bardziej. Przyszedł ten poinformowany mężczyzna, powiedział, co ze mną. Wspólnie pomartwili się jeszcze bardziej. Następnym razem przyszłom. Zacytuję Bozię, u której obierałom pietruszkę.
Gdybyś miało bordera, to by nie było tak, że my byśmy siedzieli i się zastanawiali, co się stało, że cię nie ma, no bo nie ma tak, że Sławka nie przychodzi. Przecież... Sławka zawsze przychodzi. Gdybyś rzeczywiście miało bordera, to każdy z nas, jako grupa w miarę bliskich ci ludzi, dostałby oddzielną notkę o tym, jak bardzo cię zawiedliśmy i jak bardzo musisz się przez nas odizolować. I przynajmniej dwoje z nas by się dowiedziało, że to ich wina.
Gwiazda psychiatrii wolny termin miała na wrzesień. Super. A ja wciąż miałom umówioną wizytę na czerwiec z psychiatrą, który rozpoznał mi fobię społeczną (umówiłom się na nią tuż po pierwszej wizycie). Postanowiłom pójść, bo może mi coś wyjaśni rozmowa z nim, a poza tym głupio mi być tak długo bez opieki psychiatrycznej. Wiem, jak źle mogę się czuć.
W międzyczasie zauważyłom, czemu mam aż tyle kłopotów.
Moja mama uważa, że powinnom zmienić przyjaciół(ki) na ludzi, którzy sami są zdrowi psychicznie. Jej zdaniem samo mam problemy przez ten ich wpływ. Zawsze opowiada anegdotę, że jakiś profesor opowiadał Wszyscy moi koledzy się ożenili i rozmawiali o żonach, dzieciach, teściowych, rocznicach. Zatem ja, by mieć o czym rozmawiać, też musiałem się ożenić.
Zaczęłom analizować sprawy, gdy nawet Towarzysz uznał, że mama może mieć rację. Rozważanie, czy moja mama ma rację od razu, byłoby stratą czasu. Ta anegdotka jest zbyt głupim argumentem, by ją rozważać, naprawdę nie można mieć peer pressure na zaburzenia psychiczne. 
Zauważyłom, że źle reaguję. Gdy E się pocięła, zadzwoniłom do niej, by się dowiedzieć, czy czegoś potrzebuje, czy poradzi sobie z ranami, czy chce, bym przyjechało. To jest coś, co chyba powinno się zrobić. I coś, na co totalnie nie miałom siły. Przyjechałom, bo byłom potrzebne. 
Powinnom było w pewnym momencie postawić tamę, powiedzieć, że od tego momentu pomocy ma szukać u psychoterapeuty/ki, bo ja nie mam siły. Nie zrobiłom tego. 
Wciąż miałom wrażenie, że nie istnieję. Niezła depersonalizacja. Przez większość czasu miałom słabą niepewność istnienia. Raz nagle zmieniła się ona w mocne poczucie nieistnienia. Czasami czułom się wyalienowane, jakby za szybą oddzielającą mnie od innych i otoczenia. Było mi samotnie w tej mojej szklanej pułapce. Objawiało się to zwiększeniem małomówności, niezainteresowaniem innymi, poczuciem zmęczenia ludźmi, przed którymi trzeba udawać, że się tu jest, gdy cię przy nich nie ma. Jednocześnie miałom potrzebę ucieczki od ludzi i poczucie samotności, potrzebę bliskości i oddzielenia się. Chyba chciałom być w końcu blisko samo z sobą, bo miałom poczucie, że moja świadomość nie ma dostępu do tego, co zawsze gdzieś było i co czyniło mnie mną. Wpadałom w mocne poczucie winy o wszystko. Żeby się jakoś karać, trzymałom lód. To lepsze niż cięcie się. Lęki się pogorszyły, już nawet spojrzenia ludzi mijanych na ulicy mnie niepokoiły.
Próbowałom ogarnąć sesję jakoś i nie szło dobrze.

Druga wizyta

Według podręczników, mądrych książek i badań mój mózg działa niepoprawnie  podręcznikowo, gdy słucham rozpoznań pierwszego psychiatry. Poszłom więc do psychiatry z nadzieją, że naprawdę dowiem się, co mi jest i że poprawi mi leki. Ponarzekał, że zrobiono mi złą epikryzę, z wizyt interwencyjnych u psycholożki zrobiono psychoterapię, pominięto pogorszenie sytuacji z lękami, że powinnom było zauważyć to wcześniej i poprosić o poprawę epikryzy. 
Zalecił mi pewne zmiany w leczeniu, które miały poprawić sytuację. Kolejna korekta farmakoterapii. Zwiększył mi dawkę leku przeciwlękowego, a ja następnego dnia dostałom napadu paniki. Takiego typowego, ze zwykłym lękiem, że serce mi stanie, że zawał, że śmierć... jak w normalnym ataku paniki opisywanym w książkach, przy zespole lęku napadowego. Musiałom wyjść, a wtedy właśnie pisałom sprawdzian zaliczający ćwiczenia z chemii.
Poczułom się bardziej zaopiekowane niż po rozmowach z lekarzem prowadzącym ze szpitala.
Wciąż byłom przed nim niewyoutowane, ale tym razem mówiłom w rodzaju nijakim. Brak reakcji. Jego zdaniem mieszane zaburzenia osobowości i fobia społeczna.

I tak wygląda moje życie z faszyzmem w głowie. Biorę antyfaszystowskie leki. Ponieważ mam diagnozę, cykl się na razie kończy. Następny może będzie pod innym tytułem, gdy poznam Gwiazdę Psychiatrii i poprawię sobie diagnozę.
Zdjęcia zostały wykonane w muzeach sztuki w Łodzi i przedstawiają instalacje Jadwigi Sawickiej oraz obraz Jerzego Krawczyka Przesyłka bez wartości, którego zdjęcie nie jest moje, bo moje nie wyszło dobrze.
Czytaj dalej:
Jeśli sądzisz, że masz podobną sytuację, poszukaj profesjonalnej pomocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz